Matches for: “dookoła świata” …

Kotlet i piwo

Wspominałem już tutaj o bardzo ciekawym czasopiśmie z PRL-u, „Dookoła świata”. Mam kilka roczników, o których pisałem m.in. tutaj: https://bufetprl.com/?s=dooko%C5%82a+%C5%9Bwiata

Powrócę do tego tytułu, bo w roczniku pierwszym gazety, czyli roku 1954, znalazłem wyjątkową cykliczną rzecz. Mianowicie komiks. Wtedy tak długa opowieść rysunkowa była w gazetach rzadkością. Tutaj redaktorzy wykazali się odwagą. Niestety wyszło…. ale o tym za chwilę.

„Przegrana stawka” to szpiegowska opowieść autorstwa Wandy Melcer i Józefa Olejarki. Melcer urodziła się w Helsinkach. Pisarstwem zajęła się jeszcze przed II wojną. W czasie wojny była w szeregach AK, po niej wróciła do pisania. Niestety także tego komiksu.

Piszę niestety, bo to po prostu propagandowy koszmar, którego akcja rozgrywa się w Niemczech. Są szpiedzy, jest piwo, imperializm i źli Amerykanie.

Sama historia jest, mówiąc delikatnie, mało dynamiczna i kończy się jakoś tak dziwnie i nagle.

Pojawia się tu dużo zagranicznych elementów, na przykład papierosy Camel. Za rysunki odpowiada tu Józef Olejarka. I kadry bywają nawet ciekawe.

W każdym razie rysunki jeszcze da się przejść, ale dialogi, majn got. No słabe są kurczę blaszka.

Ale oczywiście nie znaczy to, że trzeba ten komiks od razu odrzucić. Warto poczytać i przekonać się jak wyglądały próby przemycenia takich opowieści rysunkowych do gazet. Zresztą sami czytelnicy w listach do „Dookoła świata” krytykowali ten komiks. Chyba jeszcze nie byliśmy gotowi na takie rysunkowe opowieści. Tytus, Kajko i Kokosz jeszcze musieli poczekać na swoją premierę…

Reklama
Otagowane , , , ,

Palcem po mapie

Mieliście też tak, że losowo dotykaliście jakiegoś miejsca na mapie albo na globusie i myśleliście sobie, że kiedyś tam pojedziecie? Ja tak miałem. Lubiłem też oglądać zdjęcia z różnych stron świata i wyobrażać, że tam jestem. Tak było chociażby z czasopismem „Dookoła świata”, które pokazywało kolorowy świat, często nam odległy. Jakiś czas temu od przyjaciela dostałem zestaw tych magazynów z przełomu lat 50. i 60. Co za perełka!

Całość zaczyna okładka z kwietnia 1955 roku. No i właśnie, okładki. Jakież one są wspaniałe! Tutaj kadr (pomalowany, bo film jest czarno-biały) z komedii sensacyjnej „Wróg publiczny nr. 1” z 1953 roku z wybitnym francuskim aktorem Fernandelem w roli głównej. Niżej z kolei fantastyczne zdjęcie ze Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów, który odbył się w Warszawie w 1955 roku.

Wreszcie inny przykład fantastycznego projektu, zdjęcia.

Trudno się dziwić tak fenomenalnej szacie graficznej tego powstałego w 1954 roku czasopisma. Pracowali w nim fantastyczni graficy, rysownicy, jak Janusz Stanny, Szymon Kobyliński czy Zbigniew Lengren. Oto próbki ich możliwości.

Magazyn wypełniały fantastyczne reportaże, teksty popularnonaukowe, dużo było sportu, chociażby popularnego wtedy kolarstwa. Nie brakowało też ciekawostek. Na przykład takie sportu jak Moto-Ball nie znałem.

Kurczę, to naprawdę ciekawa gazeta.

A do tego jeszcze publikowała teksty takich mistrzów jak chociażby Stanisław Lem.

Oczywiście nie brakowało w niej kącika dla szachistów, filatelistów, maniaków krzyżówek i zagadek.

Do tego fantastyczne ciekawostki…

…oraz piękne reklamy.

Pisałem już kiedyś o tym genialnym czasopiśmie. A dokładnie rok temu, przy okazji wydania mojej pierwszej książki „Czas wolny w PRL”. Opisuję w niej m.in. akcję autostopową gazety, którą wymyślono w 1958 roku. Więcej o tym przeczytacie TUTAJ: Czas wolny w PRL cz.4: Tour de Pologne 1957 | Bufet PRL

Do tej gazety jeszcze wrócę w kolejnym wpisie. Tymczasem zostawiam Was ze znakomitymi pytaniami i odpowiedziami…

Otagowane , , , ,

Czas wolny w PRL cz.4: Tour de Pologne 1957

Dzieje włóczykijów (10.09.1957–…) na bezdrzewnym papierze (made in Poland) spisane. Pobudką naszego dzieła nie jest ślepa żądza sławy, a jeno to, iż by od mroków zapomnienia uratować dzieło pamiętne i ważne i powszechnej wiadomości godne. Z tą też myślą dzieło to rozpoczynamy – tak zaczyna się kilkudziesięciostronicowy zapis podróży dwójki przyjaciół, Bogusława Laitla i Tadeusza Sowy. Wyruszyli w Polskę autostopem, na rok przed tym, kiedy czasopismo „Dookoła świata” ogłosiło Ogólnopolski Konkurs Turystyczny dla autostopowiczów.

Kolejną opowieść o czasie wolnym w PRL, związaną z moją książką „Czas wolny w PRL” (premiera 27 maja) poświęcę autostopowi. To ważna część książki. Udało mi się dotrzeć do Pana Bogusława Laitla i poznać jego opowieść, obejrzeć słynny „Dziennik podróży włóczykijów”.

Laitl z przyjacielem sami uszyli drelichowe spodnie. Sensację wśród tych, których spotkali na drodze, budziły wszyte w nie zamki, zamiast guzików. Dzięki temu wyglądały na amerykańskie. Do tego w rękawy kurtek wszyli sobie kolorowe wstążki oraz naszywki. Całości dopełniały bikiniarskie fryzury. Mieli ze sobą flagę na kijku, przypominającą proporczyk. Służyła im do zatrzymywania pojazdów. Na proporczyku wyszyli napisy: „Tour de Pologne A.D. 1957, Cracovia, auto-stop” oraz „Ten kierowca fajny chłop, co popiera auto-stop. Włóczykije”. W plecakach mieli zdobyty z wypożyczalni PTTK w Krakowie sprzęt na wyjazd: 1 kocher, 2 menażki, 14 śledzi do namiotów. Po podróży wszystko grzecznie zwrócili.

Sprytnie też załatwili sobie wpis na komendzie milicji w Krakowie, żeby nikt nie przyczepił się, kiedy już będą w drodze: „Komenda Milicji Obywatelskiej w Krakowie stwierdza, że student AGH ob. Sowa Tadeusz i ob. Laitl Bogusław, również student AGH w Krakowie, zgłosili swą podróż dookoła Polski samochodami – autostopem. Kraków dn. 11.IX.1957”.

Pomiędzy odwiedzinami w zakładach pracy włóczykije spali w miejscach, którym daleko do hoteli, moteli, akademików. Sprawdzili bowiem uroki noclegów na plebanii (w zamian służyli do mszy), w komendzie MO i w izbie wytrzeźwień w Poznaniu. Kierownik placówki, w której przesadnie imprezujący delikwenci dochodzili do siebie, bardzo dziękował podróżnikom za wizytę i zapewnił, że nie byli tam gośćmi w charakterze pacjentów. Nocowanie w tak nietypowych miejscach wynikało z bardzo ubogiej w owym czasie bazy noclegowej. Poza tym włóczykije szukali darmowych noclegów. Zdarzały im się jednak również chwile szaleństwa. Spali na przykład w apartamencie w sopockim Grand Hotelu i to z widokiem na molo. Umożliwił im to były kapitan statku „Batory”. Spotkali go na przyjęciu zorganizowanym po występie Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”.

W ich dzienniku, obok spisu marek samochodów, które ich zabierały, naklejek hoteli, w których spali, i opakowań słodyczy, które zjedli (na przykład toruńskie „Serca w czekoladzie” marki Kopernik i wafle nadziewane „Teatralne”), znalazły się teksty piosenek i wpisy napotkanych obywateli. Zbierali je od członków radzieckiego cyrku, pracowników barów mlecznych, w których jedli, w zakładach pracy oraz komendach MO, które odwiedzili. Czasami były to zwyczajne pozdrowienia i życzenia udanej podróży, a czasami takie perełki, jak wpis od pracowników Fabryki Pierników i Wyrobów Cukierniczych Kopernik: Krakowska dziewuszka, gdańska wódeczka, warszawski trzewiczek, toruński pierniczek i co krok litościwe auto-stop. To najlepsze rzeczy w świecie, również dla włóczykijów.

Po drodze autostopowicze odwiedzili też redakcję „Dookoła świata” i właśnie to czasopismo rok później zorganizowało specjalną akcję autostopową.

Ogłoszono ją w numerze z 20 kwietnia 1958 roku.

Uwaga łowcy przygód! Uwaga amatorzy wędrówek w nieznane! Uwaga wszyscy turyści i kandydaci na turystów – niezależnie od płci, stanu cywilnego i majątkowego, profesji i wykształcenia! Uwaga kierowcy!8 – zwracano się do czytelników zainteresowanych podróżami bez biletu. Po długich, lecz uwieńczonych pomyślnym wynikiem staraniach redakcji w odpowiednich resortach i – nieco krótszym, lecz bardziej energicznym – kołataniu do czułych na sprawy turystyki serc kompetentnych czynników, już wkrótce, tylko wiatr deszcze wiosenne rozwieje, a ziemię słońce osuszy i w ramach odgórnych planów nastąpi ciepłe lato, rozpocznie się wielki, ogólnopolski Auto-stop Dookoła świata. A wtedy… wszystkie pojazdy mechaniczne od starych Fordów do supernowoczesnych Cadillac’ów – jeśli tylko posiadać będą wolne miejsca, przewozić będą turystów… Nie będzie mandatów, nie trzeba strojów, biletów, waliz, nie trzeba nawet dewiz! Wystarczy chęć dobra i Książeczka uczestnictwa Auto-stop.

Książeczka stała się synonimem autostopu w Polsce na trzy kolejne dekady. Pierwsze na okładce miały grafikę przypominającą milicyjny lizak. Potem były też egzemplarze z grafikami samochodów, postaci, z krajobrazem. Dokument był imienny, a jego właściciel ubezpieczony od następstw nieszczęśliwych wypadków. W środku zamieszczano garść bardziej i mniej przydatnych informacji: porady dla autostopowiczów, kupony dla kierowców, ale też omówienia kolejnych zjazdów PZPR, elaboraty na temat rozkwitu rolnictwa albo wspaniałego budownictwa PRL. Do tego trzy „nieobowiązkowe zadania dla turystów” związane z wykonywaniem zdjęć turystycznych, opisywaniem obrzędów i legend ludowych.

Ogólnopolski Konkurs Turystyczny rozpoczął się 29 czerwca 1958 roku o wschodzie słońca. Organizatorem był tygodnik „Dookoła Świata”, przy współpracy Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego, redakcji bardzo popularnej audycji radiowej Muzyka i aktualności oraz tygodnika „Motor”. Wszystko odbywało się za zgodą Ministerstwa Komunikacji i Komendy Głównej MO.

W pierwszym roku akcji autostopowej liczba uczestników sięgnęła 30 tysięcy. Apogeum przypadło dwa lata później, kiedy to autostopowiczów było już 85 tysięcy.

Autostop miał swoją gwarę. Oto kilka słów przykładów z ówczesnego autostopowego słowniczka: Stopować – jeździć stopem
Stopiczka – autostopowiczka
Płacić – oddawać kupony kierowcy po skończonej jeździe
Kabriolet – odkryty samochód ciężarowy
Szafa – chłodnia, wóz meblowy
Cham – samochód ciężarowy przystosowany do przewozu koni albo bydła
Mankowicz – pogardliwa nazwa eleganckiego samochodu osobowego
Pekaes – samochód ciężarowy PKS
Wojsko – samochód wojskowy
Wojsko i pekaes cieszyły się wśród autostopowiczów największą popularnością. Ich kierowcy byli wyjątkowo przychylnie ustosunkowani do autostop.

Podróżowanie autostopem szybko pojawiło się w ówczesnej popkulturze. W komiksach, książkach, serialach, piosenkach.

– Podrzuci mnie pan do Krakowa? Muszę sprowadzić mechanika.
Tymi słowami mężczyzna w czapce zatrzymuje ciężarówkę na trasie. To poszukiwany przez milicję członek szajki, która odpowiada za kradzież w muzeum w Tarłowie. Ściga ich najlepszy milicjant PRL-u. Tak w skrócie wygląda fabuła trzeciej części przygód kapitana Żbika. Komiks „Ryzyko” – z rysunkami Zbigniewa Sobali i scenariuszem Władysława Krupki, etatowego twórcy przygód kapitana MO – po raz pierwszy ukazał się w 1968 roku.

Kilka lat później w Żbiku ponownie pojawia się autostopowy motyw. W „Złotym Mauritiusie” z 1971 roku (rys. Bogusław Polch, scen. Władysław Krupka) milicyjny as ściga sprawców napadu na konwój transportujący znaczek na wystawę filatelistyczną. „Szef grupy bandyckiej”, ksywa Czarny, najpierw ucieka pociągiem, a później – po brawurowym skoku z wagonu podczas jazdy – łapie okazję na pobliskiej szosie.

O autostopie śpiewała Karin Stanek. Za „Jedziemy autostopem” dostała nagrodę specjalną na II Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu w 1964 roku.

Serial „Podróż za jeden uśmiech”, film „Nóż w wodzie” Polańskiego, serial „Zmiennicy” – to przykłady filmowe, w których pokazany został fenomen autostopu.

Do 1988 roku z tej formy turystyki skorzystało w Polsce niemal 900 tysięcy osób, w tym ponad 12 tysięcy cudzoziemców z 31 krajów. Niemal 100 tysięcy kierowców przewiozło autostopowiczów na trasie o łącznej długości 212 milionów 909 tysięcy kilometrów.

Więcej o autostopie przeczytacie w książce „Czas wolny w PRL”.

Przedsprzedaż książki TUTAJ

A za tydzień kolejna opowieść związana z tym tematem…

Otagowane , , , ,

Wielki mały samochód

Nie był ani szybki, ani wygodny, nawet niespecjalnie tani. A jednak fiat 126, czyli maluch, stał się legendą polskiej motoryzacji i popularnym motywem w popkulturze. Za sprawą wydanej właśnie książki „Maluch. Biografia” Przemysława Semczuka nadszedł czasy by opowiedzieć o maluchu w polskiej kulturze, głównie kinie.

maluch2

Na początku tego wieku w Bielsku-Białej miejscowe radio zorganizowało plebiscyt na symbol miasta. Drugie miejsce zajęli Bolek i Lolek, wygrał fiat 126p. To nie był koniec czczenia malucha w tym mieście. Kilka miesięcy temu otwarto poświęconą autku kawiarnię, Maluch Cafe. Patrząc na historię samochodu, jaki ślad zostawił w naszej popkulturze, takie wyróżnienia nie powinny dziwić.

maluch3

„Znowu liście spadły miła na nasz dach/ wyjdź z łazienki jeszcze raz rzućmy okiem/ jak tam stoi wśród innych taki sam -€“ ale nasz/ na niewielkim parkingu przed blokiem/ popatrz miła, jaki obcy jest ten świat/ dotąd dom był jedynym schronieniem/ teraz mamy już drugie, te są innych, ten nasz/ odkąd przestał być tylko marzeniem” -€“ to fragment piosenki, do której słowa napisał w 1976 roku (trzy lata po tym, jak maluch wyjechał na nasze drogi) kompozytor, działacz polityczny w stanie wojennym był internowany w Białołęce, Jan Krzysztof Kelus.

Dwie dekady później kompozycję przypomniały Elektryczne Gitary.  O Maluchu śpiewała też w telewizyjnej reklamie Halina Frąckowiak, a w numerze „Nie płacz, Ewka” wspominał go, jako szczyt marzeń Perfect. Te przykłady podaje w swojej książce „Maluch” Przemysław Semczuk. Jak pisze, środowiska artystyczne zainteresowały się samochodem już w momencie jego narodzin, czyli czerwcu 1973 roku, kiedy pierwsze maluchy zaczęły zjeżdżać z taśm fabryki w Bielsku-Białej. Do zakładu zawitała ogromna (200-osobowa) grupa uczestników Krajowego Spotkania Przedstawicieli Środowisk Twórczych. Byli wśród nich przedstawiciele przeróżnych dziedzin, od filmu, przez literaturę, po muzykę. W zakładowym Dyskusyjnym Klubie Filmowym Andrzej Wajda pokazał nawet swój najnowszy film „Ziemia obiecana”. Obok twórcy „Kanału” do Bielska-Białej zawitali też chociażby reżyserzy Jerzy Kawalerowicz i Jerzy Passendorf.

maluch4
Niby Pani sobie odpoczywa, a jednak prawie czci…

Maluch jest przede wszystkim kojarzony z „Czterdziestolatkiem”. Czerwonym modelem z chromowanymi zderzakami jeździł główny bohater inżynier Karwowski.  Po sukcesie serialu fiaty 126p nawet nazywano jego nazwiskiem.
Trudno nie zauważyć też malucha w komedii „Nie ma mocnych” Sylwestra Chęcińskiego, która pojawiła się na ekranach rok po debiucie auta. Z kolei dwie dekady później męczył się w nim bohater „Nic śmiesznego” Marka Koterskiego, Adaś Miauczyński (Cezary Pazura). Adaś nigdy nie mógł domknąć drzwi od swojej pomarańczowej maszyny, zamknąć do końca okna, nie mówiąc już o odpaleniu. Maluch pojawiał się też na ekranie później, chociażby w „Drogówce” Wojtka Smarzowskiego (auto postaci granej przez  Henryka Gołębiewskiego) albo jako środek transportu głównego bohatera (gra go Maciej Stuhr) filmu „Fuks”. Widać go zresztą też na ekranie w zagranicznych produkcjach, ale jest tam jedynie statystą: scena z serialu „Czarna lista” kręcone na Kubie, gdzie eksportowaliśmy przez wiele lat maluchy. W większej roli samochód pojawił się w komedii „Była sobie zbrodnia” z 1992 roku. Radiowozem maluchem jest tu przewożony James Belushi. Nasze małe autko pojawiło się też w japońskiej anime „FLCL”.

maluch6
Zdjęcie z wyprawy maluchami dookoła świata

Wracając do PRL, tutaj też mieliśmy animację z maluchem. Samochodem jeżdżą Bolek i Lolek w edukacyjnym filmie „Szerokiej drogi” z 1976 roku. Trudny fakt zdobycia auta w tamtych czasach poruszyła Szarlota Paweł w swoim komiksie z serii „Kubuś Piekielny” wydanej pod koniec lat 70. Tutaj bohaterowie walczą o malucha na loterii. Semczuk w swojej książce podaje przykłady ludzi kultury, którzy walczyli o malucha w świecie realnym. Wśród nich byli Jacek Fedorowicz (chciał samochód dla żony) albo operator Witold Sobociński, który nazwał go „bezsprzecznie najlepszym samochodem wśród wozów małego litrażu”.  Autor przypomina też wyjątkową imprezę, jaką zorganizowano z okazji wyprodukowania milionowego egzemplarza. W marcu 1980 roku w katowickim Spodku odbył się „Wielobój gwiazd”. Artyści występowali między zawodami drużyn zakładowych, polegającymi na przykład na złożeniu malucha na czas. Imprezę prowadzili Tadeusz Sznuk oraz Wojciech Pijanowski, a na scenie brylowali artyści z zagranicy (m.in. wokalista Josef Laufer z Czechosłowacji) oraz nasze gwiazdy. Wśród nich Maryla Rodowicz, która przez chwilę nawet miała swojego malucha. Dostała go jako nagrodę na festiwalu w Sopocie, ale jak sama przyznała od razu go sprzedała.

maluch7
A to zdjęcie włoskiego modelu z albumu „Samochody w PRL-u”

O popularności „kaszlaka” świadczy liczba żartów, jakie krążyły o nim w PRL. Semczuk przytacza wiele z nich, chociażby taki: „Podobno Szwajcarzy zakupili ostatnio większą partię maluchów -€“ do drążenia dziur w serze”. Na uwagę zasługuje też fakt, że auta stały się środkiem transportu dla trzech śmiałków, którzy 1976 roku wyruszyli nimi w podróż dookoła świata. Opowieść o ich wyprawie to jeden z najciekawszych wątków w książce.
Po 27 latach, we wrześniu 2000 roku zakończono produkcję malucha, składając w Polsce łącznie ponad trzy miliony, trzysta tysięcy egzemplarzy. Samochód przeszedł do legendy, także popkultury.

maluch1
Tak redaktorzy gazety „Motor” pokazali na okładce zimę w 1988 roku

Maluch nie był jedynym samochodowym aktorem w polskim kinie i telewizji. Na ekranie brylowały syreny, które produkowano w latach 1957-83. Skarpeta pojawiła się m.in. w serialach „Dom” i „Siedem stron świata” oraz „Rozmowach kontrolowanych”.

Rządziła też warszawa, czyli nasza wersja radzieckiej pobiedy. Gościła w „Czterdziestolatku” (w wersji milicyjnej), „Wakacjach z duchami” (także z logo MO), „Wojnie Domowej”, „Kapitan Sowa na tropie”, „Nie lubię poniedziałku” (taksówka) i „Małżeństwie z rozsądku” (też jako taksi).

Pod koniec lat 70. pojawił się polonez, dla którego nazwę wymyślili uczestnicy plebiscytu „Życia Warszawy”. Można go zobaczyć w wielu filmach z lat 80., chociażby „Wielkim Szu”, „Wściekłym”, „Zabij mnie glino”. Jeździł nim Stanisław Tym w „Misiu” oraz porucznik Borewicz (białym modelem).

Ten ostatni w początkowych odcinkach serii „07 zgłoś się” prowadził inny samochód, chyba najbardziej rozpowszechniony w kinie i telewizji. Chodzi o dużego fiata, czyli fiata 125p, od 1983 r. nazywanego FSO 125p. Z „kwadratem”, „kanciakiem”, „kredensem”, jak nazywany był duży fiat wiąże się jedna z najbardziej widowiskowym scen „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, kiedy przypadkowo zamieniono go na kabriolet. Duży fiat to jeden z najważniejszych bohaterów serialu „Zmiennicy” Stanisława Barei. Tu był słynną żółtą taksówką o numerze 1313. Pojawił się w niezliczonej liczbie fabuł, także współczesnych, chociażby „Sztosie”, „Domu złym” czy „Jacku Strongu”. Poza tym także w zagranicznych tytułach, m.in. bułgarskim „Człowieku na jezdni” (1987), co nie powinno dziwić, bo eksportowano go do wielu krajów, m.in. Francji, Wielkiej Brytanii, Nowej Zelandii, Jugosławii, NRD, Ameryki Południowej, Iranu i Bułgarii właśnie. Fiat doczekał się nawet komiksowej okładki. Czerwony 125p pojawił się też na okładkach „Na zakręcie” oraz „Zatrzymać niebieskiego fiata”, komiksów z serii „Kapitan Żbik”.

na-zakrecie   zatrzymac-niebieskiego-fiata

Na deser niesamowita reklama malucha z lat 70.:

Otagowane , , , , , , , , , , ,

Dźwięki dalekiego świata

Tymczasem odpaliłem jedną z moich ukochanych płyt z muzyką z programu „Sonda”. Spojrzałem na okładkę i zobaczyłem autograf. Taki trochę nieporadny, ale dla mnie bardzo ważny. To podpis Mikołaja Hertla. Na przełomie lat 80. i 90. jego kompozycje królowały jako ilustracja wielu programów tv i audycji radiowych. Pisał też przeboje dla gwiazd naszej sceny, m.in. Anny Jantar i Zdzisławy Sośnickiej. Przed laty miałem okazję z nim porozmawiać i Pan Mikołaj okazał się przemiłym człowiekiem i opowiedział wiele ciekawych rzeczy. Poniżej niektóre fragmenty naszej rozmowy.

Zanim został pan rozchwytywanym autorem elektronicznych ilustracji do wielu programów telewizyjnych i animacji, pisał pan piosenki dla gwiazd naszej sceny, a wcześniej próbował kariery pianisty. Skąd takie zmiany w karierze?

Gdy kończyłem Wyższą Szkołę Muzyczną w dziedzinie fortepianu, miałem nadzieję na karierę pianistyczną. Na dyplom zagrałem III koncert Rachmaninowa, co było dużym wydarzeniem. Później wyjechałem na konkurs pianistyczny do Vercelli we Włoszech. Znalazłem się nawet w finałowej dwunastce, ale nie dostałem nagrody. Wtedy moja pianistyczna kariera ugrzęzła. Ludzie bez nagród w zasadzie tracą katapultę do kariery. Pozostaje akompaniowanie, a ja nie chciałem z tym wiązać swojej przyszłości. Poza tym po 28. roku życia – to graniczny wiek dla uczestników wielu konkursów – było już za późno na karierę. Zainteresowałem się więc piosenką, bo miałem skłonności do improwizowania. Więc pewnego dnia po prostu zacząłem dzwonić do artystów i proponować im moje kompozycje – dzisiaj pewnie coś takiego nie byłoby możliwe. Dzwoniłem do Jerzego Połomskiego, Alicji Majewskiej czy Zdzisławy Sośnickiej, jechałem do nich i grałem pomysł na pianinie. Albo się podobał i był brany, albo nie. Czasami proponowałem też autora tekstu. Pierwszą taką kompozycją był chyba „Sen, który się spełnia” dla duetu Majewska – Połomski. Dobrze się współpracowało, bo nagranie realizował mój kolega z łódzkiego liceum Włodzimierz Korcz.

A kiedy pojawiły się klawisze?

Zacząłem z nich korzystać trochę z pragmatyzmu. Mogłem na nich sam robić akompaniamenty, nie musiałem jeździć do Łodzi czy Katowic, by tam współpracować z muzykami. Wbrew pozorom mam charakter dość konfliktowy i doprowadzałem do scysji z muzykami czy dyrygentami. A tak, pracując samemu w domu, miałem święty spokój. Szybko doszło do sytuacji zaskakującej. Tak naprawdę na instrumentach klawiszowych wykonałem bardzo mało podkładów piosenkowych, a wszedłem w muzykę instrumentalną. Syntezatory pchnęły mnie w kierunku wielościeżkowego nagrania instrumentalnego. Pochłonęła mnie autonomia tych brzmień, odejście od służebnej roli podkładu. A ponieważ zacząłem mieć na tym polu sukcesy, to na kilka lat wsiąkłem w instrumentalizm. Ale wszystko się kończy.

Na początku XXI wieku zaczął pan odchodzić od elektroniki.

Wynikało to z różnych powodów. Jednym był pewien marazm, który zapanował w instrumentarium elektronicznym. Oczywiście znajdzie się wielu, którzy się ze mną nie zgodzą, ale mam wrażenie, że z czasem na rynek zaczęły wchodzić instrumenty coraz gorsze. Były coraz doskonalsze, jeśli chodzi o funkcjonalność, do wszystkiego: kompozycji i na koncert. Coś się w drodze rozwoju jednak zgubiło. Zamiast fenomenalnych brzmień zaczęła rządzić zasada wygody i funkcjonalności. To mnie zniechęciło. Podobnie jak wymiar wirtualny tych instrumentów. Nie wszedłem już w tę rewolucję.

Na wydanej właśnie płycie „Dźwięki dalekiego świata” znalazła się m.in. kompozycja „Żaglowce w deszczu”, jedno z pana pierwszych elektronicznych dokonań.

To część muzyki napisanej do pokazu mody, a właściwie filmu dokumentującego ten pokaz, „Wybrzeże”. Pokaz Telimeny czy Mody Polskiej odbył się w połowie lat 80. w Gdańsku na cumujących tam wtedy żaglowcach. Motyw, tak jak wiele innych z tej płyty, zagrałem na moim pierwszym znakomitym instrumencie, syntezatorze Roland Juno 106, który kupiłem w Monachium.

Dochodzimy tu do ciekawego epizodu uzdrowiskowego w pana karierze.

Na przełomie lat 70. i 80. dla muzyków były w zasadzie dwie drogi zarabiania na życie. Albo granie na statkach amerykańskich czy też pływających do Skandynawii. Albo granie w „badach”, czyli niemieckich uzdrowiskach. Tam jeździli muzycy, którzy mieli preferencje wynikające z muzyki klasycznej. Grano tam bowiem, oprócz muzyki rozrywkowej, właśnie klasykę. Na statkach preferowano z kolei jazzmanów i muzykę rozrywkową. Ja skończyłem wyższą szkołę muzyczną w klasie fortepianu, więc naturalny był kierunek niemiecki. Zresztą bujanie też miało swoje znaczenie. Koledzy opowiadali, że pierwszy wyjazd spędzali przy burcie, a ja źle znosiłem takie historie. Na pierwszy roczny kontrakt ściągnęli mnie znajomi. To było dość wyczerpujące, bo czasami trzeba było grać nawet trzy razy dziennie. Rano koncert, potem popołudniu, a na wieczór na przykład granie do turnieju tańca. To nie była tylko sielanka, ale za to bardzo dobrze płatna. Na początku miałem 1800 marek miesięcznego wynagrodzenia, co było u nas nawet roczną pensją.

I za te pieniądze kupił pan pierwszy klawisz?

Podczas wolnych poniedziałków w Bad Tölz wyjeżdżałem do sklepu muzycznego w Monachium. Spędzałem tam tyle godzin, że sprzedawca wzdychał, jak mnie widział i musiał często wyrzucać „herr Hertla”, żeby móc zamknąć sklep. Tam udało mi się kupić wspomnianego Rolanda Juno-106, choć wielu przyjaciół namawiało mnie na Yamahę DX7, którą używał chociażby Jean-Michel Jarre. Więc kiedy przyjechałem z tym rolandem, to wśród znajomych przeważał jęk zawodu. Ale później ten Juno-106 stał się kultowym instrumentem. Już go nie mam, ale to też ciekawa historia, bo on trafiał do mnie dwa razy. Sprzedałem go po pewnym czasie za grosze koledze. Potem ten kolega zdradził mi, że sprzedał kolejnemu koledze, i tak po kilku osobach postanowiłem go od kolejnej odkupić, oczywiście za większe pieniądze niż sprzedałem. Byłem w nim zakochany.

Na „Dźwiękach dalekiego świata” jest kilka piosenek poświęconych konkretnym osobom.

„Przylot Okęcie 80” został napisany po katastrofie lotniczej, w której zginęła Anna Jantar. Jedną z jej ostatnich piosenek była nagrana ze mną „Dlaczego nikt nie kocha nas” z tekstem Bogdana Olewicza. „Przylot Okęcie 80” to chyba jedyny przypadek, w którym mój utwór wylądował na półce, był zakaz emisji przez wiele lat. Trudno do końca zrozumieć powody. Ale był znak zapytania wokół tej katastrofy, nie chciano jej zbytnio nagłaśniać, temat był wyciszany.

To jedna z kompozycji, w których korzystał pan z sampli czy też dźwięków niewykreowanych na klawiszach.

Tak, z banku dźwięków wziąłem efekt wybuchu. W numerze słychać też głos stewardessy, która po angielsku prosi o zapięcie pasów. To jest głos mojej żony nagrany w studiu. Jest również na płycie kompozycja „Płomienie świec” zadedykowana Jerzemu Popiełuszce. Odnosi się do płomieni świec, które wierni wystawiali dookoła kościoła św. Stanisława Kostki w Warszawie, w którym kazania prowadził Popiełuszko. Znałem księdza, byłem na jego ostatnich urodzinach, grałem na fortepianie. Napisałem dla niego także kilka innych pieśni.

Wspomniał pan o wykorzystaniu pana muzyki jako ilustracji do wielu programów. Można powiedzieć, że trudno było nie usłyszeć pana muzyki w latach 80. Była m.in. w „Sondzie”, „Pieprzu i wanilii” czy „Radiu dzieciom”.

Faktycznie był taki okres, że zasięg tych kompozycji był ogromny. Także w radiu ich nie brakowało, chociażby w słynnych audycjach Jerzego Kordowicza w radiowej Trójce (niedawno do radia wróciła jego audycja „Studio El Muzyki”). Na przykład nagranie „Zagubiona w nostalgii”, jak wykazywał ZAiKS, było nadawane 300 razy w roku. To był złoty okres muzyki instrumentalnej. W pewnym momencie trend się jednak zmienił. Gdzieś pod koniec lat 90. nastąpił odwrót od muzyki elektronicznej. Weszła muzyka fortepianowa, akustyczna. I też do niej wróciłem, więc moja kariera też zatoczyła koło. Wróciłem do młodości, instrumentarium klasycznego. Piszę teraz utwory na harfę, fortepian, orkiestrę.

Jeszcze kilka słów o tej genialnej płycie wydanej przez wspaniałe GAD Records. Na albumie znalazły się perełki z lat 1976-86. Są tutaj kompozycje z wykorzystanej też w poprzedniej części niemieckiej biblioteki muzycznej Sonoton. Ale największe skarby pochodzą z polskiego rynku, w tym niepublikowane wcześniej nagrania. Jest chociażby genialny, ponad siedmiominutowy numer SBB „Na Czarno”. Poza tym kompozycje ARP Life autorstwa Andrzeja Korzyńskiego, muzyka Krzysztofa Dudy, Mikołaja Hertla czy Władysława Komendarka.

No dobra, wracam do słuchania.

Otagowane , , , , ,