Monthly Archives: Styczeń 2025

Jesteś fajny chłop

Piracka, Adamek, Milutki, Gaweł, Marcin, Koziołek Matołek, Poranek, Zacisze, Leśny… trzeba przyznać, że kiedyś wyszynki nazywały się jakoś przyjemniej. Przynajmniej niektóre i przynajmniej w Słupsku. Pretekstem do opowieści o nich w moim rodzinnym mieście niech będzie mapa. Dostałem ją podczas jednego ze spotkań autorskich (nie w Słupsku), od uczestnika. Cudo, które pokazuje jak dużo przydatnych informacji zawierały takie mapy.

Jej wydawcą jest Państwowe Przedsiębiorstwo Wydawnictw Kartograficznych. Monopolista na wydawanie map i atlasów w PRL przygotował ją w 1988 r. Autorem grafiki na okładce jest Mirosław Jaruga. Urodzony w Łodzi malarz, grafik, który opracowywał również wnętrza słupskich lokali gastronomicznych Piracka i Tunek. Koło Tunka nawet mieszkałem, słynął z dań z ryb. Zresztą w latach 1969-89 pan Mirosław był plastykiem miejskim Słupska.

Mapa, poza samą mapą zawiera masę ciekawych i przydatnych informacji. Jest tu historia miasta, wykaz ulic, ale też szpitali, urzędów, aptek, stacji benzynowych, punktów wymiany waluty, hoteli, obiektów sportowych, teatrów, kin (Milenium, Polonia), dworców. Przy nich adresy i numery telefonów. Wiele miejsc rozpoznaję ze swojego dzieciństwa. Klub Emka, do którego chodziłem na zajęcia pozalekcyjne; stadion 650 Lecia, na którym trenowałem lekką-atletykę; basen w hali Gryfia itp.
Są również linie autobusowe oraz trolejbusowe, tak w Słupsku jeździły trolejbusy. Sporo było z nimi zabawy, bo często spadały im szelki.

O kilku z miejsc wskazanych na mapach piszę w swojej najnowszej książce, reportażu „Kelnerki, barmani, wodzireje. Jak obsługiwaliśmy klienta w PRL”. Skupiam się w niej na wyszynkach i ich pracownikach, a takich wyjątkowych miejsc z dobrym jedzeniem i dancingami było w mieście kilka. Poniżej cały zestaw.

A tu fragment z książki:
„Tuż po wojnie, w 1946 roku w Słupsku działały aż 84 lokale gastronomiczne, a większość należała do przedwojennych gastronomików. Na przełomie lat 40. i 50. bitwa o handel i przejęcie wyszynków przez Państwowe Zakłady Gastronomiczne niemal je zniszczyło. Było jednak kilka promyków odnowy. Chociażby restauracja Metro, której początki sięgają czasów przedwojennych. Wcześniej nazywała się Bristol, Continental, Piekiełko lwowskie i spotykała się w niej inteligencja Lwowa, Wilna, Warszawy, Łodzi, no i nowi słupszczanie. Wreszcie po kilku zmianach otrzymała nazwę Metro, na cześć budowy metra w Warszawie, nad którym prace – nie licząc jeszcze przedwojennych uchwał – ruszyły w latach 50. W Metrze odbywały się najważniejsze bale karnawałowe: prawników, lekarzy, pracowników poszczególnych fabryk. Przychodzono tam przede wszystkim na dania innej legendy pomorskiej gastronomii, kucharza Jana Czarneckiego. Dzień zaczynał od służby do mszy, potem kupowania warzyw na rynku. Słupszczan – oraz koty, które uwielbiał – karmił barszczem czerwonym, pasztetem z zająca, kaczką po strasbursku na postumencie z pasztetu, golonką w kapuście, giczą baranią w sosie cebulowym. Co ciekawe, sam jadał obiady w domu, bo twierdził, że jego żona gotowała lepiej niż wszyscy kucharze razem wzięci. Wychował całą grupę doskonałych kucharzy (największym komplementem było usłyszeć od niego: „Jesteś fajny chłop”), którzy w latach i 70. rozsławili słupską kuchnię na całą Polskę. Co skutecznie zrobił również Tadeusz Szołdra. Odpowiadał za otwarcie słynnych lokali, chociażby restauracji rybnej Tunek (podawano w niej nawet halibuta i rekina!) oraz Karczmy pod Kluką”.
…Dużo więcej w książce.

Wracają do samej mapy, pokazuje ona oczywiście samo miasto. Oj różni się od tego, co można zobaczyć dziś. Po pierwsze nazwy ulic i osiedli z ważnymi postaciami i wydarzeniami PRL. Przede wszystkim jednak, mniejszy rozmiar miasta. Teraz wszystkie osiedla na obrzeżach zwiększyły swój obszar, czasami kilkukrotnie.

Zwracam jednak uwagę na oznaczenia na mapie. Pokazują one miejskie zabytki, apteki, restauracje, miejsca z budkami telefonicznymi, postoje taksówek, a nawet szalety miejskie.

Wreszcie jest moje osiedle, Stefana Batorego. Postój taksówek, który miał telefon z tarczą obrotową i mieścił się w skrzynce na palu przy postoju. Jest szpital, do którego jechałem karetką Warszawą, poczta, w której korzystałem z książek telefonicznych, budka telefoniczna, która była zepsuta i można z niej było zadzwonić bez wrzucania monet… eh, działo się…

Otagowane , , , , ,

Żurnal męski

To jeden z tych skarbów, który jest tzw. złotym strzałem. Przechodząc pod warszawską Halą Mirowską natrafiłem na stoisko starszej pani. Na jej kocyku sprzedażowym odnalazłem taki skarb za grosze.

„Moda męska, jak wiadomo, jest o wiele bardziej konserwatywna i mniej skłonna do rewolucyjnych przeobrażeń niż moda damska, lecz właśnie dlatego na pozór niewielkie zmiany maja zasadnicze znaczenie” – piszą we wstępie tego wydawnictwa autorzy. I pokazują w nim pomysły na udoskonalenie męskiej mody.

W 1957 roku wydał to zespół redakcji magazynu „Moda”. Opisano tu nowe trendy w modzie, pokazano fasony koszul, kamizelek, eleganckich garniturów. Są również porady.

Całość w postaci nie zdjęć, a cudownych rysunków, również kolorowych. I tutaj dodatek w postaci 8 cudownych plansz.

Fakt, że panowie wyglądają bardziej jak z amerykańskich filmów, albo komiksów, a nie z polskich ulic, ale cóż. Rysunki piękne.

Otagowane , ,

Guma na każdą okazję

Do kolekcji wpadł kolejny przedmiot, który mnie zaskoczył. OK, rękawice nie są same w sobie zaskakujące, ale takie higieniczne, które nadają się do tylu czynności? Dla mnie trochę tak.

Już sama ich nazwa wskazuje, że są uniwersalne. Rysunki na oryginalnym opakowaniu również. Farbowanie włosów, malowanie, prace chemiczne, czyszczenie maszyny do pisania, mycie okien, wymiana opony, pielęgnacja butów, przesadzanie kwiatków, naprawa drzwi, pielęgnacja psa, mycie podłóg, farbowanie ubrań... przyznacie, że sporo tego, co pojawia się na rysunkach jako przykłady ich użycia. Bardzo ładnych rysunkach.

Zestaw 20 par kosztował 26 zł, produkowane były w trzech rozmiarach, przy czym nr 7 był rozmiarem średnim. Taka jest na opakowaniu informacja.

Wyprodukowały je Krakowskie Zakłady Przemysłu Gumowego Kraków. Były słynne w PRL, produkowano w nich m.in. tak przydatne i poszukiwane przedmioty jak termofory czy prezerwatywy.

Oczywiście też mam je w kolekcji.

Otagowane ,

Przed komisją weryfikacyjną staje dyskdżokej

„Dyskoteka nie powinna być wyłącznie miejscem do tańczenia. Chcielibyśmy, aby polska dyskoteka była rodzajem klubu muzycznego o bardzo szerokim profilu działalności. Niech prezenter stanie się gospodarzem takiego klubu, niech umie narzucić publiczności swoje gusty i upodobania” – przekonywał przewodniczący Państwowej Komisji Kwalifikacyjnej dla prezenterów dyskotek, dziennikarz, autor tekstów wielu przebojów (m.in. dla Andrzeja Zauchy, Anny Jantar i Czerwonych Gitar) Jerzy Kondratowicz.

Taki twór powstał w w połowie lat 70., kiedy to Ministerstwo Kultury i Sztuki powołało Państwową Komisję Kwalifikacyjną dla Prezenterów Dyskotek oraz Krajową Radę Prezenterów Dyskotek. W ten sposób chciano kontrolować i ogarnąć świat dyskdżokejów. Piszę o tym w swojej ostatniej książce „Kelnerki, barmani i wodzireje. Jak obsługiwaliśmy klienta w PRL” (wydawnictwo Muza). Wśród kilkudziesięciu bohaterów reportażu znaleźli się też DJ-e, którzy opowiedzieli mi o swojej pracy. Korzystałem też z wyjątkowej literatury.

W książce piszę o tym tak:
Kandydaci na prezenterów uczyli się też z książek, jedną z biblii prezentera było Vademecum prezentera dyskotek Grzegorza Tusiewicza. Można było dzięki niemu poznać techniki zapisu i odtwarzania dźwięku, poczytać o historii jazzu, muzyki rozrywkowej, muzyki poważnej, a nawet opery
i operetki.
Drugim ważnym wydawnictwem było ABC prezentera dyskotek Adama Halbera, Franciszka Walickiego i Marka Gaszyńskiego. W poszczególnych rozdziałach omawiano technikę dyskotekową, techniczne sprawy związane z płytami gramofonowymi, warsztat prezentera. Podano też zestaw żelaznych przebojów,
który w zapasie powinien mieć każdy prezenter. Znalazły się w nim między innymi hity Carlosa Santany, Rolling Stones, Franka Sinatry, Steviego Wondera, The Beatles czy Raya Charlesa.
W książce znaleźć można również genealogię standardów i biografie popularnych artystów. Pomagało to potem prezenterom w opowiadaniu o puszczanych utworach. Sprzedawana przez autorów wiedza była różnorodna:
„Andrzej i Eliza – mówi się, że to największy duet świata, bowiem nazywają się duetem, ale już od paru lat na estradzie i na nagraniach występują jako grupa kilkuosobowa.
Star Dust – historia powstania tej melodii jest nieco romantyczna […]. W momencie pisania tej piosenki Hoagy Carmichael był dwudziestojednoletnim studentem prawa na uniwersytecie w Indianie, zakochanym w swej koleżance Dorocie, której zadedykował ten utwór. W przerwach między zajęciami grał tę piosenkę na fortepianie i śpiewał w gronie kolegów i koleżanek.
Jam Session – spotkanie muzyków jazzowych, które można by określić graniem po godzinach pracy. Najczęściej jest to impreza nocna, spotkanie dla przyjemności w jednym z klubów po skończonych występach. Publiczność to przypadkowi widzowie, najczęściej znajomi muzyków.
John Elton – jest doskonałym wykonawcą estradowym, na scenie zachowuje się niezwykle dynamicznie, przebiera się w niezwykle fantazyjne, wyszukane stroje i nosi udziwnionych kształtów okulary.
Marley Bob – piosenki jego są co prawda do siebie dość podobne, ale jest w nich wspaniały klimat i nastrój nostalgicznej, zrelaksowanej muzyki z wysp Morza Karaibskiego, pełnej smutku tropików, parnej, gorącej, nagrzanej słońcem ziemi. O Bobie Marleyu trudno właściwie mówić jako o kompozytorze – on wspaniale tworzy nastrój”.

Wykorzystując wiedzę zdawało się egzaminy weryfikacyjne. Tak wspomina je jeden z moich bohaterów, dyskdżokej m.in. Piwnicy pod Jaszczurami, Janusz Madej:
– Trwały kilka tygodni. W klubowej sali odbywały się wykłady, ćwiczenia praktyczne i chłopcy uczyli się grać. Zapraszaliśmy na nie ważne osoby, także z komisji egzaminacyjnych. Był Janusz Kondratowicz, radiowcy jak Marek Gaszyński, Jarosław Kukulski, Krzysztof Herring. Naszym guru był jednak Grzegorz
Tusiewicz, krytyk i sekretarz Polskiego Towarzystwa Jazzowego. Był jaszczurowym DJ-em jeszcze w latach 60., koordynował nasze kursy, wykładał, a potem został egzaminatorem. Wykłady obejmowały szerokie spektrum muzyki, historię muzyki współczesnej, klasycznej, jazzu, opery, zajęcia z kulturoznawstwa,
kultury języka.
Egzaminy były naprawdę trudne. Weryfikowanym najczęściej zarzucano ubóstwo pomysłów, brak elementarnej wiedzy muzycznej (na pytanie „kto to jest Norwid?” jeden kandydat odpowiedział, że ten, co pisze teksty dla Niemena*), trudności w poprawnej wymowie, a nawet niechlujny wygląd…

Po więcej historii dyskdżokejskich jeszcze tu wrócę, jest ich też sporo w książce.

Otagowane , , , ,
Zaprojektuj witrynę taką jak ta za pomocą WordPress.com
Rozpocznij