Piracka, Adamek, Milutki, Gaweł, Marcin, Koziołek Matołek, Poranek, Zacisze, Leśny… trzeba przyznać, że kiedyś wyszynki nazywały się jakoś przyjemniej. Przynajmniej niektóre i przynajmniej w Słupsku. Pretekstem do opowieści o nich w moim rodzinnym mieście niech będzie mapa. Dostałem ją podczas jednego ze spotkań autorskich (nie w Słupsku), od uczestnika. Cudo, które pokazuje jak dużo przydatnych informacji zawierały takie mapy.


Jej wydawcą jest Państwowe Przedsiębiorstwo Wydawnictw Kartograficznych. Monopolista na wydawanie map i atlasów w PRL przygotował ją w 1988 r. Autorem grafiki na okładce jest Mirosław Jaruga. Urodzony w Łodzi malarz, grafik, który opracowywał również wnętrza słupskich lokali gastronomicznych Piracka i Tunek. Koło Tunka nawet mieszkałem, słynął z dań z ryb. Zresztą w latach 1969-89 pan Mirosław był plastykiem miejskim Słupska.

Mapa, poza samą mapą zawiera masę ciekawych i przydatnych informacji. Jest tu historia miasta, wykaz ulic, ale też szpitali, urzędów, aptek, stacji benzynowych, punktów wymiany waluty, hoteli, obiektów sportowych, teatrów, kin (Milenium, Polonia), dworców. Przy nich adresy i numery telefonów. Wiele miejsc rozpoznaję ze swojego dzieciństwa. Klub Emka, do którego chodziłem na zajęcia pozalekcyjne; stadion 650 Lecia, na którym trenowałem lekką-atletykę; basen w hali Gryfia itp.
Są również linie autobusowe oraz trolejbusowe, tak w Słupsku jeździły trolejbusy. Sporo było z nimi zabawy, bo często spadały im szelki.


O kilku z miejsc wskazanych na mapach piszę w swojej najnowszej książce, reportażu „Kelnerki, barmani, wodzireje. Jak obsługiwaliśmy klienta w PRL”. Skupiam się w niej na wyszynkach i ich pracownikach, a takich wyjątkowych miejsc z dobrym jedzeniem i dancingami było w mieście kilka. Poniżej cały zestaw.

A tu fragment z książki:
„Tuż po wojnie, w 1946 roku w Słupsku działały aż 84 lokale gastronomiczne, a większość należała do przedwojennych gastronomików. Na przełomie lat 40. i 50. bitwa o handel i przejęcie wyszynków przez Państwowe Zakłady Gastronomiczne niemal je zniszczyło. Było jednak kilka promyków odnowy. Chociażby restauracja Metro, której początki sięgają czasów przedwojennych. Wcześniej nazywała się Bristol, Continental, Piekiełko lwowskie i spotykała się w niej inteligencja Lwowa, Wilna, Warszawy, Łodzi, no i nowi słupszczanie. Wreszcie po kilku zmianach otrzymała nazwę Metro, na cześć budowy metra w Warszawie, nad którym prace – nie licząc jeszcze przedwojennych uchwał – ruszyły w latach 50. W Metrze odbywały się najważniejsze bale karnawałowe: prawników, lekarzy, pracowników poszczególnych fabryk. Przychodzono tam przede wszystkim na dania innej legendy pomorskiej gastronomii, kucharza Jana Czarneckiego. Dzień zaczynał od służby do mszy, potem kupowania warzyw na rynku. Słupszczan – oraz koty, które uwielbiał – karmił barszczem czerwonym, pasztetem z zająca, kaczką po strasbursku na postumencie z pasztetu, golonką w kapuście, giczą baranią w sosie cebulowym. Co ciekawe, sam jadał obiady w domu, bo twierdził, że jego żona gotowała lepiej niż wszyscy kucharze razem wzięci. Wychował całą grupę doskonałych kucharzy (największym komplementem było usłyszeć od niego: „Jesteś fajny chłop”), którzy w latach i 70. rozsławili słupską kuchnię na całą Polskę. Co skutecznie zrobił również Tadeusz Szołdra. Odpowiadał za otwarcie słynnych lokali, chociażby restauracji rybnej Tunek (podawano w niej nawet halibuta i rekina!) oraz Karczmy pod Kluką”.
…Dużo więcej w książce.

Wracają do samej mapy, pokazuje ona oczywiście samo miasto. Oj różni się od tego, co można zobaczyć dziś. Po pierwsze nazwy ulic i osiedli z ważnymi postaciami i wydarzeniami PRL. Przede wszystkim jednak, mniejszy rozmiar miasta. Teraz wszystkie osiedla na obrzeżach zwiększyły swój obszar, czasami kilkukrotnie.



Zwracam jednak uwagę na oznaczenia na mapie. Pokazują one miejskie zabytki, apteki, restauracje, miejsca z budkami telefonicznymi, postoje taksówek, a nawet szalety miejskie.

Wreszcie jest moje osiedle, Stefana Batorego. Postój taksówek, który miał telefon z tarczą obrotową i mieścił się w skrzynce na palu przy postoju. Jest szpital, do którego jechałem karetką Warszawą, poczta, w której korzystałem z książek telefonicznych, budka telefoniczna, która była zepsuta i można z niej było zadzwonić bez wrzucania monet… eh, działo się…




















