Monthly Archives: Wrzesień 2012

Football dla każdego

Piłkarzyki na sprężynach – gole przy nietypowych dźwiękach

Specyficzny brzdęk przy odbijaniu i kulki wyciągane z łożysk – to pierwsze wspomnienia jakie pojawiają się, gdy patrzę na piłkarzyki na sprężynach. 22 zawodników, drewniane boisko z zagłębieniami przy piłkarzach, metalowe brameczki i gra całymi nocami.

Nasz egzemplarz wyprodukowały Krakowskie Zakłady Przemysłu Maszynowego Leśnictwa Krakpol. Co ciekawe, firma Krakpol nadal działa i produkuje zabawki. Oczywiście piłkarzyki pojawiały się w różnych wersjach. Jak nasze – z napisem Piłka Nożna na kartonie – albo z napisem Football. Sami piłkarze też się zmieniali. W naszej wersji to pomalowane tyczki, ale były też takie z sylwetkami bardzo przypominającymi prawdziwych piłkarzy.

Oczywiście bardzo szybko gubiło się piłki do gry, ale wyjście z tego było banalnie proste. Używaliśmy bowiem kuleczek z łożysk rowerowych. Czasami piłki wylatywały za boisko, ale jak się strzela jak Tarasiewicz to nie dziwne. Nasz egzemplarz jest trochę zużyty, ale nie znaczy to, że nie da się grać. Co widać zresztą na filmie. Co prawda, piłka jest większa niż przystało, ale za to komentarz jaki:

Reklama
Otagowane , , ,

Zagadka pewnych klocków

Qubo – namiastka Lego

W PRLu wszystkie dzieciaki marzyły o klockach Lego. Pamiętam jak dostaliśmy z bratem statek kosmiczny na dzień dziecka w latach 80. Połowa maluchów z podwórka przychodziła do nas bawić się tym prostym, na dzisiejsze czasy, zestawem. Rodzice musieli po nie udać się do Pewexu.

Oczywiście, jak to w PRLu, istniały zamienniki Lego. NRD-owskie klocki Pebe czy też klocki Qubo. Nam udało się zdobyć egzemplarz tych ostatnich i to w oryginalnym opakowaniu. Są bardzo podobne do Lego, nawet ludzik ma malowaną twarz. Nasz samochód nazywa się Macchina da Corsa.

Ciekawe: znalazłem informację, że w 1995 roku firma Lego wystąpiła do sądu i wygrała sprawę z producentami Linex z Warszawy i Ferr z Poznania o wprowadzanie na rynek klocków Qubo w tym samochodów o nazwie… Macchina da Corsa.

Już się pogubiłem. Czy to znaczy, że Lego dopiero tak późno wytropiło podobieństwo tych klocków do swojego produktu czy dopiero w latach 90. były w Polsce sprzyjające do tego prawne warunki? Przyznam, że jestem w kropce i proszę Was o pomoc. Co wy wiecie o klockach Qubo?

 

Otagowane , ,

Awangarda polskiego komiksu

Janosik – przygody zbójnika na papierze

Wszyscy, a ściślej ci którzy latali po podwórkach w latach 70. i 80., na pewno kojarzą Janosika przede wszystkim z twarzą Marka Perepeczki. Legendarny zbójnik to bohater 13-odcinkowego serialu Jerzego Passendorfera z 1974 roku. Warto jednak pamiętać, że w tym samym roku miał premierę również komiks o Janosiku.

Autorem scenariusza komiksu, podobnie jak w filmu, jest Tadeusz Kwiatkowski. Na pewno widział już materiał filmowy zanim rozpoczął rysowanie, bo bohaterowie przypominają filmowych odtwórców. Pierwsze wydanie przygotowało wydawnictwo Sport i Turystyka. Wyszło w pojedynczych 6 tomach i zbiorczo, po 3. Autorem rysunków jest Jerzy Skarżyński – malarz, scenograf, ilustrator. Panowie pracowali już wcześniej przy filmie „Rękopis znaleziony w Saragossie”: Kwiatkowski jako scenarzysta, a Skarżyński scenograf.

Pierwsze wydanie było częściowo kolorowe, a częściowo czarno-białe. Dopiero wznowienie z 2002 roku jest w całości w kolorach. Komiks w ówczesnych czasach wyróżniał się awangardową, ekspresjonistyczną kreskę. Wydaje się, że był również bardziej brutalny niż jego filmowy odpowiednik. Same historie z grubsza odpowiadają tym z serialu.

Może w papierowej wersji brakuje tylko humoru jaki potrafili na ekranie wykreować Witold Pyrkosz (Jędruś Pyzdra) i Bogusz Bilewski (Waluś Kwiczoł)…

Za przekazanie komiksów dziękujemy jednemu z naszych przyjaciół – szacun Kuba!

Otagowane , , , ,

Panie jak malowane

Kilka tygodni temu pokazaliśmy na blogu karty z nie do końca ubranymi paniami. Teraz przyszedł czas na kontynuację tej historii tylko w innym wymiarze. Udało nam się bowiem zdobyć kolejną wyjątkową talię kart. To zestaw malowanych dziewcząt. Każda karta jest tu inna. Od pani, której towarzyszy gramofon Bambino, przez piratkę, po panią a la Marilyn Monroe. Mało tego, wszystko w opakowaniu z orzełkiem Ludowego Wojska Polskiego i datą 1979.

Dzięki pomocy przyjaciela udało nam się dowiedzieć,  że karty pochodzą prawdopodobnie z drugiej połowy lat 60. z Węgier. Zawsze wiedziałem, że Węgrzy mają ciekawy język i smykałkę do umilania sobie czasu.

Pozostaje tylko w ciszy delektować się Damami, Królami, Dziewiątkami, Dwójkami, Jokerem…

Otagowane ,

Gasnące światła magicznych knajp

Pięć lat temu z grupą przyjaciół odbyłem rajd po warszawskich knajpach pamiętających minioną epokę. Cafe Grażynka, Amatorska, Alhambra, Bar Kawowy Piotruś… kilka z nich już nie ma. Dołączyły do czarujących miejsc z lat 60., 70. i 80., które znikły z mapy Warszawy – Rybitwy, Karczmy Warszawskiej czy Ambasadora. Postanowiłem przypomnieć zapis tamtej wycieczki. Ilustracją do niego uczyniłem pozornie niezwiązane z tematem zdjęcia ze zbioru moich rodziców. Z czasów, kiedy działali w wyjątkowym miejscu w Gdańsku – w Piwnicy Artystycznej Witkacy. Siedzibę miała przy ulicy Długiej i otwarta była na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Założycielami Piwnicy Artystycznej Witkacy – filii klubu Rudy Kot – byli Bogdan Przylipiak, Robert Tracz, Jerzy Stanisławski, Tadeusz Karmazyn, Edmund Wiśniewski i Maciej Bielak. Miejsce to – powstałe w piwnicy zwykłej kamienicy – odwiedzili m.in. Skaldowie i Peter Brook.  Oto zapis mojej wycieczki po Warszawskich knajpach pięć lat temu i wspomniane zdjęcia:

Z grupą przyjaciół naszą wycieczkę po knajpach pamiętających minioną epokę zaczęliśmy od Cafe Grażynka przy ul. Moniuszki 10, tuż za sklepem Sezam. Ta, czynna od 10 do 22 (nie licząc świąt i niedziel) skarbnica wspomnień, to mój absolutny faworyt tamtego czasu. Już z zewnątrz biła wyjątkowość tego miejsca. Pociągający napis: „Parówki, kiełbasa, flaki” rzuca się w oczy z daleka. I faktycznie warto tam wpaść na flaczki (3.5zł), czy kiełbasę z rożna (3zł). Po wejściu uderzy w nas dym, muzyka chodnikowa i ponurość. Co zauważymy od razu i jest dawnym najważniejszym miejscem w każdej knajpie – stolik kelnerski. Oj tak, to miejsce było w PRL-u ważniejsze od baru. Siadamy przy jednym z siedmiu stolików. Przy innych sami mężczyźni. To właśnie charakterystyczne dla takich miejsc, bywają w nich niemal sami faceci. Dwie miłe panie z obsługi, w żakietach czekają na zamówienie. Pewnie kiedyś jadało się tu ciastka, ale teraz pani poleca wódeczkę (luksusowa 5zł); co ważne – 50ml, a nie jak jest teraz w zwyczaju 40ml, lub piwo Śląski, nie pasteryzowany (4.5zł), do tego bigos domowy (4.5zł), a na koniec herbata w szklance lub filiżance (2zł). Bez problemu można tu zarezerwować stolik i nawet zamówić szampana (25zł butelka). Wystrój oczywiście wyjątkowy: na ścianie pożółkła fototapeta z palmą i równie pożółkłe od dymu firanki. Malutkie stoliki ze sztucznymi kwiatkami, darmowa toaleta i – co najważniejsze – widać kawałek Pałacu Kultury i Nauki. Może ktoś nie uzna tych wartości za rekomendację, ale takie miejsca są nieskażone i prawdziwe. Wystarczy tam po prostu wejść, by poczuć kolosalną przemianę kulturową po wyjściu na zewnątrz, kiedy to uderzy w nas pobliski McDonald’s.

Podobnie jest z kolejną knajpką na naszym szlaku. Bar Kawowy Piotruś przy Nowym Świecie 20, czynny (jak poinformowała nas barmanka, spojrzawszy uprzednio na zegarek), do około 23.30. To kolejne przyciemnione miejsce (światło tylko nad barem), bez sali dla niepalących. Jest też nie włączony telewizor i – UWAGA –  stoisko z prasą. Trochę duszno, wentylacja przez uchylone drzwi, ale z dobrą muzyką (C.C. Catch). Charakterystyczne sztuczne kwiatki, ale też prawdziwe tulipany! Zaczynamy od dobrej zupy pomidorowej (4zł), na zacierkową nie wystarczyło mi odwagi. Następnie jeden z zestawów obiadowych: kotlet schabowy z frytkami i surówkami (12zł). Zjadliwy. Barmanka, pani Irena, poleca też bigos, flaki albo śledzika w oleju (5zł). Wybieramy pieczarki w śmietanie (6zł) i piwo Okocim z kija (6zł). Z herbatą jest problem, za duży wybór: energetyzująca, odchudzająca, malinowa, owoce leśne… Kończąc Ginem Lubuskim obserwujemy Nowy Świat, przechadzającego się po nim smakosza Piotra Nowaka (ciekawe czy był już w Piotrusiu?) i nasz kolejny cel, Amatorską. Aha, uwaga na toaletę w Piotrusiu; wydaje interesujące dźwięki.

Amatorska to już legenda. Pierwsze co nas uderza, to tłumy bywalców. No i nieśmiertelne lustra na ścianach. Sami stali klienci (jak zresztą w każdym z takich lokali) i nowość: sala dla niepalących ze znanym już nam kącikiem prasy dla konsumentów. 6zł za piwo Żywiec to niezbyt wygórowana, jak na Nowy Świat, cena. Do tego piwo grzane (8zł) i spory wybór wódeczek (5zł). Przemiła barmanka Kasia poleca eklery, napoleonki (4zł) i słynną W-Z (5zł). Po pysznej gorącej czekoladzie (5zł) czas na wizytę w toalecie (darmowa). Tam kolejna niespodzianka, znowu motyw palmy, tym razem na pojemniku na papier. Wracam i dostrzegam na ścianie reprodukcję obrazu Van Gogha (bodajże Gwiaździsta noc). Czas na coś większego. Naprawdę dobrze doprawiona fasolka po bretońsku (7zł), no i oczywiście niezłe flaczki (7zł). Następnym razem spróbuję śledzika w oleju z cebulką. Żal opuszczać to miejsce, ale czekają następne.

Nie mniej słynna Alhambra. Czynna codziennie do 23. przy Al. Jerozolimskich 32 jest miejscem kultu od pokoleń. Jedną z rys jest niespecjalna obsługa, ale po kolei. Niestety płatna szatnia (swoją drogą, chyba nigdzie na świecie nie płaci się za szatnie) i to aż 1.5zł od osoby. Niskie krzesełka, ból kręgosłupa po pół godziny gwarantowany. Dobra wiadomość to piwo za 5zł. Udana czekolada na gorąco i kawa parzona w tygielku (10zł). Kusi deser produkcji własnej (9zł). Ale czeka nas kolejna niemiła niespodzianka  podczas przeglądania menu. Ketchup 2zł! I dziwna pozycja: dżem 2szt. za 5zł. Jedzenie jest może niezbyt tanie, ale dobre. Polecam parówki po kanadyjsku (13zł) i tradycyjnie flaczki (9zł). Zestawy obiadowe w przystępnej cenie (20zł), np. nieśmiertelny schabowy, frytki i surówki. Oczywiście brak tu miejsca dla niepalących i muzyki, ale jest w tej knajpie coś magicznego. Też był tu jeszcze niedawno stolik kelnerski. Pozostały wspomnienia i małe smaczki jak sztuczne kwiaty, czerwone sukno na ścianach i paląca w szatni szatniarka, która wydaje się być szarą eminencją lokalu.

Kolejne magiczne miejsce to Bar Kawowy przy Kaśce na Muranowie, przy metrze Ratusz Arsenał. Czynny od 9-22 jest legendą na miarę wspomnianej już Grażynki. Mimo wydzielonego miejsca dla niepalących, cały lokal jest zadymiony. Oczywiście witają nas sztuczne kwiatki, boazeria, piękne abażury nad barem i zasłonki w panterkę, ale są też prawdziwe goździki na każdym stoliku. Mimo że przeważają pijący herbatę taksówkarze, atmosfera jest naprawdę przyjemna. Wódeczka i piwo w cenie 5zł zachęcają do pozostania na dłużej. Do tego pyszne ciastka – W-Z, bajadera, no i pączowe (4zł). Polecam dobre śniadanka, jajecznicę z 3 jaj lub parówki na gorąco (6zł). Na deser lody z zielonej budki lub czekolada na gorąco (5zł). A na koniec toaleta. Konieczność przejścia przez bar i prześwitujące drzwi gwarantują niezapomniane przeżycia. Bardzo sympatyczna obsługa i niezapomniany wystrój skuszą mnie na pewno nieraz.

Na koniec jeszcze jeden ewenement. Postanowiliśmy ugasić pragnienie w dziwnym sklepo-barze przy ul. Świętokrzyskiej. To miejsce, gdzie wszystko zakupione na miejscu można skonsumować przy jednym z barowych, pokrytych kratkowaną ceratą stolików. Pierwszym, najważniejszym atutem są ceny. Pyszne, nie pasteryzowane piwo Ciechan kosztuje jedyne 3.5zł., zupa dnia 4.5zł, pierogi ruskie 2zł/100g, golonka 23/kg. Wszystko świeże i w odpowiedniej temperaturze. Spory wybór piwa, surówek, zup i dań głównych w przystępnych cenach. Ważna jest też przemiła obsługa, czystość i zakaz palenia. Czynny od 7 rano barek gastronomiczny jest idealnym miejscem na śniadanko lub lunch.

Na tym dziwnym, ale miłym miejscu kończymy naszą wycieczkę. To oczywiście nie wszystkie knajpy w niezapomnianym klimacie, polecam jeszcze restaurację Lotos czy Mozaikę na Puławskiej. Trochę tych miejsc jeszcze pozostało, niestety coraz mniej..

 

Otagowane , , , , , , , ,

Winyle do ataku!

Bambino – podstawa udanej prywatki

Eksplozja bigbitu na początku lat 60., rozkwit produkcji płyt winylowych, które zastępowały ebonitowe i te z łatwo pękającego szelaku, rozluźnienie polityki restrykcyjnej wobec społeczeństwa po przejęciu władzy przez Edwarda Gierka. To m.in. spowodowało szybki rozwój rynku gramofonowego pod koniec lat 60. i w 70. minionego wieku. Przede wszystkim na domowych prywatkach, ale też w mniejszych rozgłośniach radiowych czy dyskotece rządziły gramofony serii Bambino. Takie jak nasz, model WG 263, oznaczony jako Bambino 3.

Bambino, nie mylić z lodami o identycznej nazwie, był następcą Karolinki i wcześniej, pierwszego polskiego gramofonu GE-53 z 1954 roku. Bambino produkowały Łódzkie Zakłady Radiowe Fonica. W latach 1963-1972 powstały cztery wersje. Nasz, model numer 3 odsługiwał trzy prędkości 33, 45 i archaiczną 78 (takie siedmiocalowe płyty powstawały w latach 20., 30. i 40.). Model 4 już tej prędkości nie miał. Bambino 3 waży jakieś 8 kilo i jest wyposażone w głośnik Tonsil Unitra. To oczywiście sprzęt mono, lampowy, z korekcją tonów. Przy pomocy kabla ekranowanego (DIN) można go podłączyć do magnetofonu, by zgrać piosenki na taśmę. Jego typową cechą jest kratka wentylacyjna przy nagrzewającej się lampie. Całość zamykałą się w charakterystycznej skrzyneczce.

Rocznie produkowano jakieś 160 tysięcy sztuk. W sklepach bywały też walizkowe gramofony Rytm albo Mister Hit. W latach 70. zaczął pojawiać się już sprzęt stereofoniczny: Adam Artur, Bernardyn. Bambino doczekał się nawet swojego pomnika. Od dwóch lat stoi on w Olsztynie. Ważącą sto kilo replikę autorstwa rzeźbiarza Jacka Adamasa można oglądać w Amfiteatrze Czesława Niemena.

Natomiast w Zakładzie Produkcji Specjalnej w Pionkach, spadkobiercy Pronitu, który w PRLu królował w produkcji winyli, otwarto Izbę Pamięci Tłoczni Płyt Gramofonowych.

Tutaj Polska Kronika Filmowa z 1978 roku. W części zatytułowanej Od „Bambino” do „Daniela” Łódzkie Zakłady Radiowe „Fonica” (od 2minuty 33 sekundy) lektor zdradza m.in., że produkuje się tu gramofony już od 20 lat. Poza tym aparaturę dyskotekową i wzmacniacze:

Otagowane , , , , , , ,

8mm wyjątkowej magii

Kamera Kwarc Zenit – nie tylko dla „Amatora”

To właśnie od tej kamery swoją karierę zaczynał Filip Mosz, czyli filmowy Amator z obrazu Krzysztofa Kieślowskiego, świetnie zagrany przez Jerzego Stuhra. Nam udało się zdobyć egzemplarz w opakowaniu z dodatkowymi nakładkami na obiektyw. Kamera Kwarc 1 x 8C-2 (cyrylicą: Эенит кварц) to absolutny klasyk wśród 8 milimetrowych arcydziełek do filmowania.

Sprężynowy napęd, celownik pryzmatyczny, obiektyw Meteor z ogniskową 9-38 mm (zoom), tryb poklatkowy 9, 12, 18, 24, 36 klatki na sekundę. Podobno działa nawet przy -30 stopniach C, poza tym filmuje bez prądu i jest bardzo prosta w obsłudze. Oczywiście produkt jest nieco toporny, wyprodukowano go przecież w ZSRR, ale wygląd już do topornych nie należy.

Obraz jest czarno-biały i niemy, ma się rozumieć. Sprzęt wypłynął w latach 60. Na fali popularności pojawiły się jeszcze m.in. kamery Sport, Supra, Newa, Łada (ZSRR) i Admira (Czechosłowacja). Dzisiaj, jak wiadomo, wraca moda na takie kamery, podobnie jak na aparaty fotograficzne sprzed lat. O mocy 8mm niech świadczy fakt, że to na takich kamerach swoje filmy realizowali chociażby m.in. Derek Jarman („Caravaggio”), Guillermo del Toro („Labirynt Fauna”), Pedro Almodovar czy sam Alfred Hitchcock.

Na deser 8mm thriller Hitchcocka z 1940 roku „Foreign Correspondent”:

Otagowane , ,

Sposób na udaną uroczystość

Świeczki tortowe z lichtarzykami

Nie przypominam sobie, żeby do urodzin podchodzono w PRLu w szczególny sposób. Jak się już świętowało to „narodziny” systemu (22 lipca) albo rocznicę urodzin ważnych towarzyszy w stylu Gierka. Prywatnie pamiętam, że popijawy urządzało się raczej z okazji imienin. Na Kazimierza, Zofii czy Tadeusza wzmagała się ilość zachwianych osób na ulicach. Inaczej było oczywiście z dziećmi. Huczne zabawy wiązały się w tym przypadku z urodzinami. Jedną z głównych atrakcji były torty i zdmuchiwanie świeczek. Właśnie Świeczki Tortowe przedstawiamy dzisiaj na naszym blogu.

Cieniutkie, teoretycznie łatwe do zdmuchnięcia i przede wszystkim z kolorowymi końcówkami ułatwiającymi wbijanie ich w tort. Najważniejszy moment urodzinowego wieczoru: świeczki urodzinowe (tortowe). Nasz egzemplarz pochodzi prawdopodobnie z lat 70. Wyprodukowała je Spółdzielnia Pracy „Wosko-Chemia” w Gniewkowie (woj. kujawsko-pomorskie). Historia firmy doskonale odzwierciedla historię poprzedniego ustroju.

Początki zakładu sięgają końca XIX wieku. Wtedy w miasteczku powstała Fabryka Świec Walenty Noga i S-ka. Do II wojny światowej zyskała uznanie na lokalnym i krajowym rynku. Podczas działań wojennych przejęli ją Niemcy. Faktyczny koniec prywatnego interesu nadszedł z początkiem komuny. W 1950 fabryka została zmuszona do zaprzestania produkcji. Jednak szybko jej ostatni właściciel założył spółdzielnie i tak Wosko-Chemia kontynuowała wieloletnią tradycję. Spółdzielnia zaliczała się do największych producentów świec w kraju wysyłając swoje produkty m.in. do Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Finlandii, Holandii, Etiopii czy Libii. Finansowała też Klub SportowyStart-Unia” w Gniewkowie – obecnie IV liga. Po przemianach ustrojowych firmę przejął zagraniczny inwestor K.C.B. Interlight. Czy wciąż produkują świece tortowe tego niestety nie wiemy?

Otagowane , , , ,

Niewidzialna Ręka kontra Pancerni

Telewizja Dziewcząt i Chłopców – audycja dla dzieci i młodzieży w latach 60., 70. i 80.

Pretekstem do opowieści o tym wyjątkowym programie z okresu PRLu jest emisja (za kilka dni na kanale Planete) dokumentu o Telewizji Dziewcząt i Chłopców.  Zróżnicowana, z autentyczną misją, interaktywna – taka była wtedy telewizja dla młodych widzów, o takiej też pisałem do „Kultury DGP” w taki, w przybliżeniu, sposób:

Latający Holender, Liga Entuzjastów Wakacji, Niewidzialna Ręka, Telewizyjny Klub Pancernych, Ekran z Bratkiem, Zwierzyniec, Teleferie, Teleranek – dla dzisiejszych 50-latków te nazwy są synonimem ciekawego dzieciństwa. Cykle wymyślone zostały w latach 60. i 70. w ramach Telewizji Dziewcząt i Chłopców (TDC), za którą odpowiadał Maciej Zimiński.

Jedną z największych gwiazd TDC był niezapominany gawędziarz Michał Sumiński. Już po pierwszym odcinku prowadzonego przez niego Zwierzyńca TDC dostała setki listów, by ten „pan z wąsem” jeszcze coś opowiedział. Swoje gawędy o czaplach, dzikach czy jeleniach okraszał odgłosami zwierząt, które sam imitował. Był w tym mistrzem:

Inne gwiazdy programu to: kapitan Krzysztof Baranowski, Bohdan Sienkiewicz odpowiedzialny za program morski Latający Holender czy Jacek Gmoch. Były trener reprezentacji narodowej prowadził szkółkę piłkarską dla dzieci i bardzo się przy tym stresował, bo wiedział, że koledzy z jego klubu Legia Warszawa również oglądają i czekają na wpadki.

Zimiński i spółka byli mistrzami w wymyślaniu akcji dla dzieci i młodzieży, Telewizyjnego Klubu Pancernych (dla miłośników „Czterech pancernych i psa”), Ligi Entuzjastów Wakacji czy chyba najpopularniejszej Niewidzialnej Ręki. Polegała ona na pomaganiu potrzebującym, ale w tajemnicy. Odzew takich akcji był ogromny. Efekty zresztą też. Kiedy LOT zgłosił się do TDC o przeprowadzenie konkursu na rysunek o tematyce lotniczej, przyszło tysiące prac. Z najlepszych złożono kalendarz, który później wygrał międzynarodowy konkurs na kalendarz lotniczy.

Na tym też właśnie polegała siła TDC. Był to program interaktywny. Dzieci pisały listy, wypełniały książeczki wydawane przez TDC, uczestniczyły w ich akcjach. TDC emitowała też seriale, np „Miś Uszatek”, „Do przerwy 0-1” czy „Przygody Marka Piegusa”. Dzisiaj wszystko to klasyki. Dla najmłodszych  mogą to być siermiężne audycje, ale ich rodzice się przy tym wychowywali i na pewno tego nie żałują.

Na koniec jeszcze Miś z okienka:

 

Otagowane , , , , , ,