Właśnie wszedł do kin wyjątkowy dokument Michała Bielawskiego „Mundial. Gra o wszystko”. Autor zderzył w nim świat sportu i świat opozycji w czasie stanu wojennego. Z jednej strony mamy internowanych, którzy oglądają hiszpański mundial w 1982 roku, a z drugiej genialnych polskich piłkarzy, którzy rozgrywają turniej życia. Dla dodatku „Kultura” DGP przeprowadziłem rozmowę z autorem tego ciekawego filmu. Oto jej zapis:

W dokumencie„Mundial. Gra o wszystko” widać sportowców, internowanych, dziennikarzy;brakuje jednak na przykład więziennych klawiszy. Ich historia, opowieść o tym,jak oni przechodzili okres stanu wojennego i samego mundialu, jak to wyglądało z ich punktu widzenia, musiałaby być nie mniej fascynująca. Zresztą w filmie pojawia się wiele innych wątków, które zapewne zasługują na osobną opowieść.
To prawda. Przygotowując się do filmu, długo przekopywałem różne archiwa, dokumentowałem temat. Było kilka wątków, które zostały w filmie niewykorzystane, nierozwinięte, ale planuję do nich jeszcze powrócić. Jeśli chodzi o klawiszy, to sprawa wygląda tak, że po prostu już nikt z nich nie żyje. Rozmawiałem z synem jednego z nich, który pracuje w Białołęce. Okazało się, że ze względu na wysoki poziom stresu, pokolenie pracujących w więziennictwie w tamtym okresie bardzo szybko odchodziło. Ale jak już mówiłem, jest wiele ścieżek, którymi film mógłby jeszcze pójść. Sporo opowieści do niego nie weszło, choć pewnie mogłoby go wzbogacić. Chociażby ta o powrocie polskich piłkarzy samolotem z mundialu. Maszyna, która wystartowała w Madrycie, niemal się rozbiła. Pilot musiał zawrócić na lotnisko. Poznałem sporo historii na temat konfrontacji piłkarskich reprezentacji z „bratnich” krajów, podtrucia Polaków przez Niemców z NRD, przetaczania krwi przez sportowców z NRD przed spotkaniami, czego dowodem miały być, symbolicznie moim zdaniem, czerwone białka oczu. Zwrócono mi uwagę, że powinienem takie fakty zbadać, najlepiej w Berlinie, w aktach Stasi. Gdybym słuchał takich uwag i sprawdzał każdy wątek tej historii, to pewnie film robiłbym do dzisiaj.
W twoim filmie nie pojawiają się też politycy związani z obozem władzy.
I tak jest w nim już spora liczba bohaterów. Polityków takich jak Jerzy Urban, Wojciech Jaruzelski czy Czesław Kiszczak nie umieściłem, bo chciałem, żeby władza pozostała bezosobowa, żeby przeciwnik nie miał konkretnej twarzy. Jego twarzą była w tym czasie telewizja, co sprawiało wiele problemów, między innymi dla tych, którzy telewizję bojkotowali, ale też chcieli oglądać mistrzostwa. Wydaje mi się, że film spełnia się poprzez złączenie dwóch światów i dwóch historii: sportowej i opozycyjnej. Szalenie ciekawa wydaje mi się też opowieść o tamtej Polsce, kruszący się świat peerelu zderzony z euforią, z kibicowskim, pozytywnym doświadczeniem. Sporej części internowanych zależało na oglądaniu mundialu. To podnosi wymowę filmu, bo włącza się on w ciągnącą się od lat debatę o tym, co jest kolaboracją, sprzedawaniem się wrogom, a co nie.
Czy internowani opozycjoniści mieli kłopot z tym, że piłkarze odcinali się od polityki? Czy wyczekiwano jakiegoś gestu poparcia z ich strony?
Mówi o tym w filmie Stefan Szczepłek. Wielu czekało na jakiś gest, na przykład odmowę przyjęcia orderów po powrocie do Polski. Piłkarze woleli milczeć i niczego nie komentować. Niektóre ich zachowania budziły też skrajne reakcje. Chociażby to, co zrobił Zbigniew Boniek po meczu z ZSRR. Koszulka Związku Radzieckiego, którą zdobył, dla jednych, była dowodem na to, że zagraliśmy na nosie wrogowi, a dla drugich świadectwem uległości, koniunkturalizmu.
Wielu piłkarzy pewnie bało się wykonywać jakiekolwiek gesty, bo przecież byli w najlepszym okresie kariery, mieli szansę wyjazdu na Zachód, co na pewno by się nie wydarzyło, gdyby włączyli się w jakąś polityczną akcję.
Sportowcy nie są od tego. Oni skupiają się na wykonaniu zadania. Dużo więcej o ich grze myślą i dopisują sobie obserwatorzy. Kiedy rozmawiałem na ten temat z piłkarzami, nie było im łatwo o tym mówić, bo przecież w latach 80. osiągnęli życiowy sukces. Usłyszałem kilka razy, że dla wielu „Solidarność” była oczywiście ważna, ale sportowiec, gdy wychodzi na swoją arenę, to chce wykonać pewne zadanie. Nie można od nich oczekiwać, że zamienią się w husarię, obwieszą się flagami „Solidarności” i ruszą do ataku. Zawodnik nie może przed wykonaniem karnego myśleć, że robi to dla Polski czy by uczcić górników z kopalni „Wujek”. Trener Antoni Piechniczek mówił, że oni zdawali sobie sprawę, że mogą swoim mundialem dać Polakom trochę radości. Internowani raczej doceniali to, że piłkarze milczeli i nie zajmowali się polityką.
Film był pokazywany w wielu krajach. Jak został przyjęty za granicą?
Bardzo dobrze. Zresztą w wielu miejscach dochodziło do podobnych sytuacji jak ta w moim filmie. Mistrzostwa w Argentynie też przecież były oglądane przez tamtejszych więźniów politycznych. Z kolei w Urugwaju pułkownicy zorganizowali mundialito, mini mistrzostwa zrobione właśnie po to, by dać upust emocjom zbiorowości. Tego typu wydarzenia wszędzie znaczą coś więcej, rozwiązują psychologiczne potrzeby zbiorowości. W tym wielbionym przez masy sporcie pojawia się bardzo szeroka płaszczyzna interpretacji. Podczas Euro w Polsce też dochodziło do nieprawdopodobnej kumulacji emocji w związku z meczem Polska-Rosja. To się zamieniało w spotkanie innego wymiaru. Pomyślmy co by było dzisiaj, kiedy Putin odkleił kawałek swojej maski. Mecz Rosji z Ukrainą miałby wielki podtekst polityczny.

Widzowie za granicą nie mieli problemu ze zrozumieniem, czym był stan wojenny?
Cień, który rzucał na nas Związek Radziecki, jest z pewnością bardziej czytelny dla nas niż dla ludzi spoza byłego bloku sowieckiego, ale zakładam, że widzowie poza granicami coś o świecie jednak wiedzą. Piłka nożna jest sportem globalnym, ludzie znają jej reguły. Wszyscy też nadal wiedzą, co znaczy być więźniem politycznym. Trzeba było tylko pokazać, jak do tego doszło, jakie są mechanizmy w tym konkretnym świecie. A o tym, jak uniwersalna jest to historia świadczy fakt, że jednym z ludzi, którzy w pewnym momencie mi pomagali w pracy nad tym projektem, był reżyser, wykładowca szkoły scenariuszowej z Finlandii.
Bardzo ciekawy jest w filmie wątek ówczesnej telewizji, cenzury. To też osobny temat na film.
Środowisko telewizyjne jest specyficzne, zamknięte, bo ciąży na nim spuścizna działania dla reżimu. Ta współpraca wielu ludziom krępowała, a czasem nawet do dziś krępuje ruchy. Wielu pracowników telewizji nie chciało rozmawiać przed kamerą, bo wciąż mają z tamtym czasem jakiś problem. Wynika to w pewnej mierze z absurdu polityki historycznej, która musi ustawiać ludzi na jakichś listach, sprawdzać kto co podpisał, a kto nie, tropić winnych i piętnować podejrzanych. Atmosfera wokół przeszłości i niechęć do zrozumienia jej mechanizmów bardzo utrudniały początek prac nad filmem. Kilka lat później, w 1989 r., liczna grupa ludzi oczekiwała rozliczenia z przeszłością, jasnego podziału. Scenariusz symbolicznego zarżnięcia ofiarnego został wybrany w Rumunii, u nas nie. Te rzeczy wciąż na nas wpływają.
Stąd pośrednio pomysł na twój kolejny film, dokument o latach przełomu „1989”?
Tak, bo rok totalnego chaosu, zamętu, zagubienia, to bezcenny czas do obserwacji. Ludzie robią w nim i mówią rzeczy wbrew sobie, bardziej się odsłaniają. Mają szansę zaprezentować swoje prawdziwe postawy. Ten film, mimo że tworzony w całości z archiwaliów, stara się te momenty szczerości wyłapać.
Za kilka miesięcy będzie miał premierę jeszcze inny twój dokument, czysto sportowy – „Drużyna”, o polskich siatkarzach.
Pracę nad „Drużyną” zacząłem jeszcze w zeszłym roku. Jeździłem wtedy na zgrupowania siatkarzy do Spały. Fascynujące jest to, jaką mecze siatkówki cieszą się w Polsce popularnością, zupełnie niespotykaną na świecie. „Drużyna” będzie jednak przede wszystkim o tym, jaką drogę trzeba przebyć zanim wyjdzie się na boisko. Pokaże, że równie ważne jest przygotowanie, a nie tylko wynik. Chciałbym, żeby widz rozpoznał to humanistyczne przesłanie, wpisane w każdy sport, o czym dzisiaj często zapominamy, zarazem by miał wrażenie, że ma wstęp do świata, którego wcześniej nie znał. Piękno sportu polega właśnie na wypracowywaniu efektu, nikt nie jest przecież pięknie umięśniony albo supersprawny, bo tak ma od urodzenia. Moim zdaniem istota sportu tkwi w ciągłym dochodzeniu do maksymalnego wyniku, nie zaś w samym wyniku. W „Mundialu. Grze o wszystko” mówię o tym z perspektywy przeszłości, bo wynik już jest od dawna znany. W „Drużynie” pozostaje sprawą otwartą. Premiera filmu planowana jest na sierpień, przed mistrzostwami świata w Polsce.

Więcej o filmie tutaj: http://www.mundial82.pl/