Psychopatyczny biały glina Martin Riggs i jego partner, czarnoskóry, spokojny Roger Murtaugh, czyli Mel Gibson i Danny Glover ruszają do walki z przestępcami – to znaczy, że czas na kolejną opowieść o kinie jakie w latach 80. poznawaliśmy dzięki kasetom VHS.
Komediowych historii z białymi i czarnoskórymi gliniarzami w kinie lat 80. nie brakowało. Zanim pojawiła się pierwsza część „Zabójczej broni” (1987), podziwialiśmy już „Gliniarza z Beverly Hills” i szalonych partnerów z „48 godzin”. O tym, jak dobrze poradziły sobie te historie w kinie, świadczy to, że każdy z tych filmów doczekał się kontynuacji.
Mocny początek „Zabójczej broni” wcale nie przygotowuje na pełen humoru kryminał. Oto naga blondynka bierze kolejną porcję narkotyków. Po czym skacze z kilkunastopiętrowca i ląduje na dachu samochodu. Kiedy do gry wkraczają Roger i Martin, zaczyna się jednak robić śmieszniej. Postać graną przez Gibsona dobrze opisuje zdanie z oficjalnego trailera: „He is a criminals worst nightmare, a cop who enjoys the danger!”. Jego partner określa go równie trafnymi słowami: „Ty nie udajesz wariata, żeby dostać rentę! Ty naprawdę jesteś wariatem!”.
Policjanci, obaj są weteranami wojny w Wietnamie, zostają partnerami w jednostce w Los Angeles. Mają rozwiązać sprawę śmierci prostytutki Amandy Hunsaker (tej z pierwszej sceny). Amanda to córka potentata bankowego, przyjaciela Murtaugha z czasów wojny w Wietnamie. Szybko śledztwo zamienia się w walkę policjantów z międzynarodową mafią narkotykową. Na linii Riggs i Murtaugh ciągle dochodzi do spięć, bo pierwszy po śmierci żony ma niewiele do stracenia. Z kolei prowadzący ułożone życie rodzinne partner odlicza dni do emerytury.
W „Zabójczej broni” nie brakuje spektakularnych strzelanin, pościgów i wybuchów.
Największą zaletą filmu jest jednak para świetnie dogadujących się głównych aktorów. Gibson był już po rolach w serii „Mad Max” i „Buncie na Bounty”. Z kolei Glover zachwycił wcześniej w „Kolorze purpury”. Na uwagę zasługuje muzyka, za którą odpowiadają Eric Clapton i Michael Kamen. Przy okazji warto przyjrzeć się scenie, kiedy Murtaugh dzwoni do swojej żony, by powiedzieć o śmierci Amandy. Użyto w niej po raz pierwszy w kinie telefonu komórkowego. Obraz doczekał się aż trzech kontynuacji, ale trudno powiedzieć, by któraś z nich dorównała oryginałowi.
Mój tekst ukazał się w dodatku Kultura DGP z 30.04.14
A na deser piękna scena z filmu: http://www.youtube.com/watch?v=bvAvNfCbQJk
I właśnie przez te kasety VHS moja miłość do kina lat 80 trwa 🙂 A serię uwielbiam. Dzięki za przypomnienie.
Chyba my zaczniemy zbieac kasety VHS, ta chwila się zbliża
Ty naprawdę jesteś wariatem.
Go ahead, make my day!