Czas połączyć te dwie historie. Oto kieliszki turystyczne:
Jedne z nich to zapewne gadżet reklamowy. Zapinane w czarnym etui, mają na górze reklamę ZRK Unitra.
Na drugich, zapakowanych w plastikowy pojemnik, widnieje logo zakładu, nazwa (Zakłady Wytwórcze Zjednoczenie Kraków) oraz cena – dlatego najpewniej można je było zwyczajnie kupić.
To oczywiście gadżet typowo męski. Chętnie używany na wszelkiego rodzaju wyjazdach pracowniczych, wczasach, ogniskach itp.
Mały, zgrabny i praktyczny – oto jego cechy.
Takie kieliszki turystyczne wyrabiały zresztą przeróżne firmy, a nawet miasta ze swoim logo. Różne były również opakowania i same kieliszki. Jest na przykład model, w którym kieliszki się nawzajem w siebie wkręcają.
U nas to na pewno nie ostatni wpis dotyczący tego jakże istotnego przedmiotu w życiu mężczyzny w PRLu…
Mamy w naszych zbiorach gazetę zupełnie wyjątkową. Jeden z najważniejszych periodyków muzycznych w historii naszego kraju i jednocześnie… jeden z najbrzydszych. Oto „Non Stop”.
Nasz numer pochodzi ze stycznia 1988 roku, ale „Non Stop” był już na rynku dobrych kilkanaście lat.
Pojawił się w 1972 roku jako dodatek do „Tygodnika Demokratycznego”, czyli prasowego organu Stronnictwa Demokratycznego. Stronnictwo Ludowe miało swoją „Nową wieś”, w której wspominali o zespołach muzycznych, dlatego SD nie chciało być gorsze.
Pierwszym szefem był autor wielu znanych tekstów (m.in. dla Piotra Szczepanika) Andrzej Tulczyński. Mimo bardzo ubogiej szaty graficznej i marnej jakości papieru gazeta szybko osiągnęła ponad 100 tysięczny nakład.
Na początku lat 80., kiedy władzę w gazecie przejął Wojciech Mann profil ewidentnie zmienił się z popowego na rockowy. Pisali wtedy do „Non Stopu” m.in. Jan Chojnacki, Filip Łobodziński oraz Roman Rogowiecki. W 1988 roku kierownictwo w gazecie objął Zbigniew Hołdys z Perfectu. Rok później kilku dziennikarzy odeszło i założyło inną muzyczną gazetę „Rock’n’roll”. „Non Stop” przetrwał zaledwie jeszcze rok. Ostatni numer ukazał się w lipcu 1990.
Co ciekawe, był to chyba jedyny na świecie miesięcznik bez winiety i logo. Zmieniały się one niemal co każdy numer.
Bardzo popularne były plebiscyty organizowane przez gazetę. Nasz egzemplarz jest właśnie w dużej mierze wypełniony takim plebiscytem. Jak widać na okładce przedstawia najpopularniejszych artystów 1987 roku.
Szefowanie „Non Stop” nie przeszkadzało Hołdysowi znaleźć się wśród „najpopularniejszych”.
Najlepiej zawartość gazety oddaje powyższy spis treści.
Gazeta czarowała również reklamami, np szukających chętnych do pracy kopalni węgla, albo sprzętu muzycznego. Zwracam uwagę na cenę poniższego klawisza Yamaha, podaną w niemieckich Markach,
Oczywiście nie brakowało w „Non Stopie” również ogłoszeń. A wśród nich rodzynków w stylu:
Ta tym skanie tego nie widać, ale na samym dole okładki widnieje wiele mówiący napis: „Ostatnie dni wakacji”.
W tym numerze „Przyjaciółki” naszą uwagę przyciągnęła m.in. rubryka „Kobieta w świecie”. To przykłady wybitnych osiągnięć kobiet. Wśród nich chociażby opowieść o Irenie Kempównej, wybitnej polskiej szybowniczce, która zmarła w 2002 roku w Bazylei. Ta uczestniczka Powstania Warszawskiego na przełomie lat 40. i 50. ustanowiła kilkanaście rekordów Polski w lotnictwie. W roku 1951 z powodów politycznych odsuniętą ją od pasji. Wyjechała do Szwajcarii i tam pracowała jako instruktorka w symulatorze. „Przyjaciółka” poświęciła jej małą notkę:
„Irena Kempówna – znana pilotka szybowca ustaliła ostatnio rekord lotu z pasażerem na szybowcu „Żuraw”, przebywając w powietrzu 10 godzin i 31 minut z osiągnięciem 1.200 metrów wysokości”.
Bardzo ciekawa jest również inna notka z tej rubryki:
„Skok w dal, skok wzwyż smukłe ciało, pięknie naprężone mięśnie, zdrowie, tężyzna fizyczna – to rozgrywka spotkań lekkoatletycznych Kraków – Śląsk w Katowicach. Legotkówna ustaliła 5,20 mtr. w skoku w dal. Pankówna – 1,42 mtr. w skoku wzwyż”.
Warto przypomnieć, że podczas Igrzysk Olimpijskich w Londynie w 1948 roku złoty medal w skoku w dal Węgierce Oldze Gyarmati dał wynik 5,69 m, a w skoku wzwyż Amerykance Alice Coachman 1,68 m.
Tym razem pominiemy przepisy kulinarne i odpowiedzi na listy od czytelniczek, a zaprezentujemy piękne wykroje/propozycje dla dzieci: praktyczny płaszczyk, miła sukienka, dwurzędowa marynarka, jesienny płaszczyk oraz ciepły płaszczyk.
Spadochroniarstwo uprawiano na ziemiach polskich już w okresie międzywojennym. Liga Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej miała wtedy nawet hasło: „Młodzież na spadochrony”. Był to wtedy, zresztą teraz nie jest inaczej, sport bardzo niebezpieczny. Jednym z niezmiernie przydatnych przedmiotów jest w nim specjalny kask, choć szczerze mówiąc jak się spadochron nie otworzy to i tak niewiele pomoże.
Nasza kolekcja, dzięki przyjacielowi Piotrowi, wzbogaciła się o dwa wyjątkowe kaski spadochronowe produkcji czechosłowackiej.
Mają pasek, gąbeczki wyciszające uszy i specyficzny tył, a właściwie jego brak, by spadochroniarz mógł swobodnie poruszać głową.
Kaski pochodzą z magazynu w Trójmieście i były zapewne używane przez skoczków nie tylko czechosłowackich, ale również polskich.
A na przeciętnej głowie wyglądają tak:
W środku mają pieczątki z napisem „79 Ergon Praha”, których niestety do tej pory nie udało nam się do końca rozstrzygnąć. Praska firma Ergon zajmuje się obecnie produkcją sprzętu medycznego.
W PRLu spadochroniarstwo promowano w wielu ówczesnych komiksach, chociażby Tytusie. Już w IV księdze z lat 70. opowiadającej o wojskowości oglądamy bohaterów skaczących z samolotów. Ich kaski jednak różnią się od naszych, co widać na załączonym obrazku.
Problem skoków poruszono również w książce „Zrób to sam” z 1984 roku. Pomysł na zabawkę jest następujący:
A na deser piękna news o skoczkach używających właśnie dokładnie takich kasków jakie znalazły się w naszej kolekcji.
Oto studio sport z Dziennika Telewizyjnego z 1984 roku. Skoki od 1:59:
Kto nie widział tego przedmiotu żyjąc w epoce PRLu to prawdopodobnie nie chodził do szkoły. Niemal w każdej placówce wisiały bowiem takie piękne lampy zwane żyrandolami.
Na tym zdjęciu widać akurat egzemplarz, który aktualnie daje światło w sympatycznej klubokawiarni KiciaKocia na warszawskim Grochowie.
Plastikowe lampy (mamy ich kilka) były jednymi z pierwszych przedmiotów jakie trafiły do naszej kolekcji. W pełni sprawne, z uchwytami podtrzymującymi klosz oraz okablowaniem. Doskonale sprawdzały się w miejscach użyteczności publicznej, nie tylko szkołach. Mamy na to zresztą namacalny dowód. Oto recepcja pięknego ośrodka wypoczynkowego Siedem Wysp w Łupawsku nad jeziorem Jasień, na Pomorzu (zdjęcie zrobione w tym roku). Puchary sportowe oświetlają właśnie takie lampy.
Oświetlały one zresztą również szpitale, urzędy, hotele robotnicze. Ba, świeciły także w warszawskim salonie Empik przy ulicy Marszałkowskiej.
W szkołach w tą piękną geometryczną formę wrzucaliśmy papierki traktując ją jak kosz.
Przyznajemy się, że niestety nie znamy producenta tych lamp. Liczymy na waszą pomoc.
—
Wpis z maja 2015:
I udało się! Dzięki Wam wiemy, że lampy produkowane były przez Zakład Sprzętu Oświetleniowego „Polam-Wilkasy” koło Giżycka. Więcej o nich w komentarzach pod wpisem. Pięknie dziękujemy!
—
Nasz egzemplarz jeszcze czeka na miejsce godne powieszenia.
Okładka tego numeru pierwszego rocznika „Przyjaciółki” nie powinna dziwić. Pani rzucająca kulą to nawiązanie do zakończonych ledwie kilka dni po wydaniu tego numeru Igrzysk Olimpijskich w Londynie 1948. Były wyjątkowe z wielu powodów.
Anglia jeszcze nie pozbierała się z wojennych zniszczeń, dlatego zawody organizowano w spartańskich warunkach. Ekipy przywoziły nawet własną żywność. Po raz pierwszy istotną rolę odegrały tu kobiety. Takie gwiazdy jak holenderska zdobywczyni 4 złotych medali Fanny Blankers-Koen rozpalały widzów. Polska przetrzebiona wojennymi stratami wysłała skromną reprezentację złożoną z 24 sportowców, w tym 4 kobiet. Jedyny medal dla Polski, brązowy w boksie, wywalczył Aleksy Antkiewicz. Co ciekawe, „Przyjaciółka” nie informuje czytelniczek o medalu, ale przyznaje, że polskie zawodniczki zawiodły:
Igrzyskom w Londynie poświęcono zaledwie ten mały artykulik, resztę gazety tradycyjnie wypełniły różnorakie porady i przepisy. Zestaw obiadowy na ten tydzień prezentuje się następująco:
Dniem bez ziemniaka był tu tylko czwartek.
Przejdźmy do ulubionego przez nas działu „Czytelnicy piszą – Przyjaciółka odpowiada”.
Wśród nich porada dotycząca włosów na nogach. Tutaj przestroga: „W każdym wypadku nie należy włosków golić, ani ścinać nożyczkami, gdyż po takim zabiegu odrastają one jeszcze grubsze i ciemniejsze”.
Zmartwionej Krysi, która nie umie obcować z ludźmi „Przyjaciółka” radzi z kolei: „Te myśli, które kłębią się pani w główce należy ubrać w słowa, bowiem mądre słowa, wypowiedziane we właściwej chwili mogą przynieść wiele dobra innym i stanowią serdeczne ogniwa, które ludzi ze sobą wiążą”.
Układanka logiczna z klocków złożonych z pięciu kwadratów. A że z tych kwadratów można ułożyć 12 różnych figur to właśnie tyle składa się na naszą grę zwaną pentomino. Oto Układanka z jednym rozwiązaniem:
W Wielkiej Brytanii ta gra znana jest pod nazwą maestro puzzle. Pentomino inspirowała się słynna gra Tetris.
Nasza pochodzi prawdopodobnie z lat 70. Jej koszt to 7.70zł. Wyprodukowała ją nieistniejąca już Spółdzielnia Inwalidów Polimer z Łodzi. Jak informuje pieczątka produkt ma gatunek 1. Dla ułatwienia klocki mają różne kolory. Rozwiązanie jest narysowane na karteczce dołączonej do zestawu. Jednak wbrew nazwie jest kilka możliwości ułożenia układanki. Poprzedni właściciel włożył tu nawet kartki z narysowanymi swoimi rozwiązaniami. Mimo to naprawdę nie jest łatwo…
Był szary, szorstki i zawsze było go za mało. Luksus PRLu, czyli papier toaletowy to dzisiejszy bohater naszego bloga. Nie jedyny. Dokładamy to tego drugi niezbędny przedmiot w każdym „normalnym” domu, czyli proszek do prania. Zacznijmy od papieru…
Naszą rolkę wyprodukowały nieistniejące już Warszawskie Zakłady Papiernicze w Konstancinie-Jeziornej. Koszt takiej rolki to 3.5zł. Nie dużo, ale zdobycie jej graniczyło w PRLu z cudem.
Co prawda, papier wynaleziono w Chinach jeszcze przed Chrystusem, ale na produkt odpowiadający dzisiejszemu sposobowi jego użycia wpadli w średniowieczu oczywiście… Chińczycy. Wcześniej też czyszczono sobie te części ciała, tylko że specjalnymi patykami, mchem, piaskiem, gąbkami (Rzym). Kiedy zaczęto wydawać gazety sprawa uległa zmianie, bo ktoś odkrył, że idealnie nadają się do „tego”.
Wreszcie w połowie XIX wieku Joseph Gayetty w USA wytwarza papier toaletowy, a 20 lat później powstaje pierwsza rolka. W Polsce PRLu był to towar deficytowy. Stało się po niego w kolejkach, a szczęśliwcy przewieszali go sobie później przez szyję. O tym jak luksusowy był to przedmiot dobrze świadczą rysunki satyryczne z tamtych lat, które można znaleźć w katalogu z warszawskiego Muzeum Karykatury. Oto kilka przykładów:
Oczywiście z brakiem papieru borykali się nie tylko wytwórcy papieru toaletowego, ale też wydawnictwa czy urzędy. Powstała nawet specjalna Komisja Racjonalizacji Druków. W toaletach publicznych ten problem rozwiązywano różnie. W książce „Z prądem i pod prąd’ taki oto przykład:
Ciekawą wiadomość odnośnie papieru podano w 1988 roku, w Dzienniku Telewizyjnym. Otóż według danych produkuje się u nas 7 rolek na głowę rocznie. Trochę mało. Ale to też nie do końca prawda. Bo tyle zużywa się w warszawskim regionie, a na przykład w wałbrzyskim już tylko 4. Natomiast mieszkańcy radomskiego przeżywali dramat, bo mogli na wolnym rynku kupić tylko 2 metry rolki rocznie na głowę! Z czego to wynika? Zobaczcie:
Materiał od 2:45:
Przejdźmy do proszku. W naszym posiadaniu jest jeden z najsłynniejszych proszków PRLu IXI 65.
Opakowanie miało ułatwiający dozowanie róg:
A z tyłu zalecenia odnośnie prania:
Wyprodukowała go Fabryka Kosmetyków Pollena Lechia z Poznania.
Taki produkt pojawił się jednak dopiero w latach 60. Jak radzono sobie wcześniej? Spojrzenie na porady z pierwszego rocznika „Przyjaciółki” z naszej kolekcji daje pewne pojęcie:
Przy okazji zwróćcie uwagę na małą, ale jakże dostojną odezwę do Polaków z prawej.
Plamy z atramentu to jeszcze pikuś. Gorzej było z bielizną z pleśnią:
Dlatego też, tak wszystkich uradował przedsiębiorca, chemik, innowator Mieczysław Wilczek, który wynalazł metody produkcji detergentów do proszków, za co dostał ogromną na tamte czasy sumę miliona złotych. W latach 60. przeciętna pensja wynosiła 2 tysiące!
Niemniej dzięki Panu Wilczkowi życie gospodyń stało się prostsze. O popularności proszku IXI świadczy dobrze poniższy rysunek ze wspomnianego już wydawnictwa satyrycznego. Zwróćcie uwagę co bohater ma pod płaszczem:
Kiedy można już było spokojnie skorzystać z toalety i wyprać bieliznę ustrój musiał upaść…
Okładka tego numeru „Przyjaciółki” z naszej kolekcji jest zaskakująca. Na skanie tego nie widać, ale do tego zdjęcia dodany jest napis „Własnego chowu…”. Hmm…
No cóż, tutaj naszą uwagę zwrócił m.in. przepis na wino z… zepsutych jabłek. Tradycyjnie również sporo wiedzy dostarcza jadłospis na cały tydzień. Szczególnie sobota brzmi atrakcyjnie: Kapuśniak z ziemniakami, zrazy w sosie grzybowym, kluski krajane, mmmm…
A teraz cztery wyjątkowe rzeczy. Po pierwsze sposób na Szorowanie mebli. Potem reklamy Anidy i Strójwąsa i wreszcie niepozorna reklama: „Obstrukcja zatruwa organizm”. Tam fundamentalne zdanie: „Niewydalone i rozkładające się w kiszkach zaległości trawienia powodują różne objawy chorobowe”.
Na koniec sposób na suknię i płaszcz na chłodne dni:
Aha, zwróćcie uwagę na prawy, górny róg. Tam przepis na kawę żołędziową!