Umówmy się, to jedno z najważniejszych miejsc każdego miasteczka. Obok baru piwnego oczywiście.
Tak, przystanek PKS. Musiał też powstać na mojej makiecie H0 w stylu PRL – więcej o niej w zakładce „Makieta H0”.
Do budowy samego przystanku wykorzystałem elementy pozostałe z różnych modeli. Zaczęło się więc od tego:
Z kolei miejsce na makiecie wyglądało tak:
Wiem, tu nie wszystko jest doskonałe, nie wszystko jest też jeszcze gotowe. Oczywiście można kupić gotowe przystanki. No ale jednak najfajniejsza zabawa jest przecież jak się samemu złoży.
Sam zbudowałem wiatę, ale budynek barowy złożyłem z gotowca. Choć trochę go podrasowałem. Zrobiłem znaczek PKS, menu, daszek itp.
Jak widzicie jest też rozkład jazdy (prawdziwy!), klomb z kwiatami, ławka, płot, śmietnik, skrzynka na listy, no i pan Janusz z buteleczką ulubionego napoju. A pksowy bar oferuje m.in. kawę, herbatę, kiełbasę, no i piwo.
Był emitowany raz w tygodniu. Eksperymentalny na polskim rynku był sposób realizacji serialu. Dziennie kręcono kilka scen w tym samym obiekcie, do kilku odcinków. Sceny realizowano przy użyciu paru kamer. Była to trochę praca jak na taśmie produkcyjnej. Na wzór bardzo popularnej także w Polsce „Dynastii” odcinki kończono zawieszeniem akcji w dramatycznym momencie. Paweł Karpiński w książce Piotra K. Piotrowskiego „Kultowe seriale” zdradził, że niektórzy wybrani już aktorzy rezygnowali tuż przed zdjęciami, bo byli niepewni, co z tego wyjdzie. A wyszło tak dobrze, że kilku aktorów zbudowało na serialu swoją popularność, na przykład Dariusz Kordek. Widzowie tak utożsamiali aktorów z granymi przez nich bohaterami, że Dorota Kamińska, która w filmie uwodzi żonatego Marka Kondrata, słyszała na ulicy obraźliwe słowa od fanek telenoweli. W szczycie oglądalności przed telewizorami zasiadało nawet 16 milionów widzów. A początek serialu zawsze zaczynał się charakterystyczną piosenką. O jakim serialu mowa?
Oczywiście chodzi o „W labiryncie”. Pretekstem do wspomnienia o tym serialu z przełomu lat 80. i 90. jest właśnie muzyka. A konkretnie nowe wydawnictwo doskonałej wytwórni, która przywraca do życia polską muzykę sprzed lat, czyli GAD Records. Teraz przyszedł czas na ten serial.
Jest tutaj łącznie aż 27 tematów, w tym jeden dostępny wyłącznie na kasecie. Najbardziej znane wokalizy śpiewa tu Grzegorz Markowski, a za muzykę odpowiada Krzysztof Marzec. Tak, to ten Krzysztof, kompozytor i słynny pan z Tik-Taka. Tu przygotował zestaw wspaniałych elektronicznych tematów. Pod doskonałymi tytułami! Mój ulubiony to „Hot Dog (Is Sexy)”, ale są też „Spoko”, „Bibi”, „Podejście Grażyny” (napisane z błędem-to biały kruk :), „Wesoły Bączek” i „Smutny Bączek”.
Materiał ukazał się na kasecie w wersji limitowanej (już niedostępny) oraz na CD. Przygotowywana jest wersja na winylu.
Doskonałą muzykę uzupełnia tu super grafika na okładce oraz tekst w książeczce autorstwa Olgi Drendy. Nic tylko czytać, słuchać, no i oglądać!
„Opowieść niniejsza dotyczy w prostej linii prapraprapradziadka Kajtka i takiegoż praprzodka Koka” – tak informuje czytelników Janusz Christa przedstawiając bohaterów nowej serii. Jej głównymi bohaterami będą Kajko i Kokosz. Przyznam, że Christa to jeden z moich ukochanych rysowników, a ta seria komiksowa od zawsze jest dla mnie niezwykle istotna. Zresztą o pracach Christy wspominałem już parę razy: https://bufetprl.com/?s=kajko+i+kokosz
Teraz czas na powrót do „Kajko i Kokosza”. Powód jest wyjątkowy. Oto pierwszy tom jubileuszowej kolekcji z okazji 50-lecia serii.
To kilkadziesiąt stron nie tylko samego komiksu, ale też jego historii, historii samego autora. Wstęp napisała tu wnuczka rysownika Paulina Christa. Wiele tu wyjątkowych, intymnych wspomnień o twórcy Kajko i Kokosza. Jest też doskonały materiał Krzysztofa Janisza z bloga https://na-plasterki.blogspot.com/ Ileż tu informacji, wyjątkowych zdjęć. Dowiecie się m.in. jak narodziła się seria, jak się zmieniała, jak zmieniały się nawet poszczególne kadry.
Jak wyglądała kariera Christy (wiedzieliście, że rysował do magazynu „Jazz”?), co czytał w młodości (oczywiście, że był to m.in. francuski tygodnik komiksowy „Vaillant”), jakie książki ilustrował, jakie reklamy (Kajtek reklamował wyroby jubilerskie!).
Są fantastyczne skany z wczesnych, młodzieńczych prac Christy, opowieść o jego innych komiksowych seriach, zmieniającym się stylu. Jest też duża opowieść o samym „Złotym pucharze”, różnych wydaniach itp. No i wreszcie sam komiks.
Za renowację kolorystyczną plansz komiksowych i okładek oryginalnych odpowiada Arkadiusz Salamoński. Tutaj komiks zajmuje aż ponad 120 stron. No i jest doskonały! Ciekawe też, że dołączono do niego paski wyjaśniające powstanie serii, które nie znalazły się w wydaniach tego komiksu w wydaniu KAW w latach 80. (tym na żółtym papierze). Tu jest wszystko.
W grudniu tego roku Egmont wyda kolejny tom serii, „Szranki i konkury”, a w przyszłym roku jeszcze 4 tomy. Dla każdego fana serii, ale też w ogóle komiksu, to bez wątpienia seria wyjątkowa. Czytam po raz kolejny…
Słuchajcie, jest szansa sobie powspominać wesoło. W najbliższych dniach zapraszam na spotkania związane z PRL i latami 90. A propos moich dwóch książek „Czas wolny w PRL” oraz „Sex, disco i kasety video. Polska lat 90.”. Będę miał zdjęcia z tamtych lat, przeróżne gadżety z moich zbiorów. Spotkania online i stacjonarnie, więc zapraszam wszystkich. Możliwe, że to ostatnie w tym roku. Super będzie jak dołączycie!
I kolejne spotkanie, w zasadzie duża impreza. W ramach „Nocy Bibliotek 2021” w Miejskiej Bibliotece Publicznej Centrum Wiedzy w Bolesławcu odbędzie się „Noc Bibliotek w klimacie PRL-u”.
Powracam do opowieści z mojej książki „Sex, disco, kasety video. Polska lat 90.„. Opowiadam tam m.in. o salonach gier, ale też miejscach, gdzie samemu można było stać się bohaterem gry. Pamiętacie takie rzeczy?
„W połowie lat 90. można było nie tylko kierować bohaterem gry, ale trochę się nim stać. Nigdy nie zapomnę wizyty w takim miejscu. Nazywało się „Mega Quest” i znajdowało się w Gdyni. Uczestnicy gry dzielili się na grupy. Wkładali specjalne kamizelki z odbiornikami pośrodku. Do tego były imitacje karabinów. Po trafieniu w odbiornik strzelający dostawał punkt na plus, a trafiony na minus. Tak strzelając, ganialiśmy się po specjalnym obiekcie z przejściami, tunelami, zakamarkami, nawet fragmentem auta. Jak uczestnicy gry. Reportaż z wizyty w podobnym miejscu ukazał się w 1997 roku w miesięczniku „Dziewczyna”: To jest po prostu odlotowe! Po prostu bomba! Czuję, jak szybko bije mi serce. Szaleję z emocji, biegam, kieruję promień lasera z karabinu. Strzał! Strzał! Kolejny trafiony. Wydaje mi się, że wszystko dzieje się naprawdę. To lepsze od gry komputerowej. Po zakończonym seansie czuję się tak, jakby ktoś zdjął ze mnie cały ciężar stresów i napięcia. Zapominam o kłótni z ojcem, o konflikcie z dziewczyną. Jestem wolny. Tak wizytę w klubie „Laser Drom” opisywał dziennikarce 18-letni Artur. Były tam też automaty z grami. Nimi z kolei zachwycał się 15-letni Michał. To jest jak narkotyk. Nie interesuje mnie piłka nożna ani dziewczyny. Tutaj jest mój prawdziwy świat. Walczyć w kosmosie to jest życie. Walka w gwiezdnym pyle dodaje mi odwagi. Jestem z natury nieśmiały, a tutaj jestem bohaterem. Przeszkadza mi tylko mój brat, który też chciałby grać, ale nie mam aż tyle pieniędzy. I tak mi się już zdarzyło, że podkradałem mamie drobne pieniądze na grę. Może kiedyś rodzice kupią mi komputer, wtedy nie odejdę od niego na krok”.