W okresie świątecznym zazwyczaj mamy więcej wolnego czasu, może więc czas na Bitwę Morską. Ostatnio wpadła taka do kolekcji.
Nie jest to klasyczna gra w statki. Ale bardziej skomplikowana. Każdy ma zestaw kilkunastu okrętów i lotniskowców, a na nich piękne samoloty. No i te łodzie podwodne!
Do wszystkiego jest plansza, no i instrukcje. Są też opisy okrętów (historyczne), taktyka i takie tam fajne rzeczy.
Całość wyprodukowała Spółdzielnia Rzemieślnicza Centrum z Warszawy. Mam już od nich kilka zabawek. Ta Bitwa Morska pochodzi z 1977 roku i kosztowała 138 zł.
I jeszcze ciekawostka. Z boku opakowania tłumaczenia Bitwa Morska na różne języki. Spójrzcie jeszcze raz na zdjęcia. To co, gramy?
W ten świąteczny czas, być może będziecie mieli chwilę na dłuższe czytanie. Proponuję się przenieść do roku 1975. Otwiera się wtedy pierwsza pizza w Polsce, w moim rodzinnym Słupsku, przy barze mlecznym Poranek. Niesamowita jest jej historia. Pracując nad ostatnią książką dotarłem do wspaniałej Pani Elżbiety, która pierwsza robiła tę pizzę. Opowiedziała mi o tych początkach. Miesiąc temu spotkaliśmy się ponownie, usiedliśmy w tej pizzerii (tak, wciąż czynna, w tym samym miejscu i z niemal niezmienionym wnętrzem) i powspominaliśmy. Pizzeria z grubsza wygląda tak, jest malutka, ciepło w niej jak cholera, ale cały czas kolejka.
W środku kartka z napisem: „Najstarsza pizza w Polsce. Z ziemi włoskiej do Słupska. 8 marca w 1975 roku została uruchomiona PIERWSZA w Polsce pizzeria przy barze Poranek w Słupsku. Przywędrowała do nas z Mediolanu. Od razu przypadła do gustu gościom i mieszkańcom miasta. Pomimo upływu lat i powstałej konkurencji nie zmieniono receptury do wypieku placka. Pizza podawana jest w dwóch smakach z pieczarkami lub mięsem. Zapraszamy. Smacznego!!!”. A oto fragment książki: – Doskonale pamiętam, jak budowali piec. To jest dokładnie ten, który stoi i jest używany do dziś. Na pomysł otwarcia tego punktu wpadł dyrektor Szołdra. Kiedy pojechał na targi gastronomiczne do Włoch, zauważył tam budki z plackami zamawianymi na wynos. Zainteresował się, zjadł, zasmakowało mu, wrócił i powiedział: „Robimy je u nas”* – wspomina Elżbieta, która jeszcze kilkanaście lat temu zgłodniałym klientom wydawała te pizze. Otwarcie punktu było wydarzeniem gastronomicznym. Kilka dni po nim „Głos Koszaliński” pisał: „Słupska gastronomia, znana w kraju i poza jego granicami ze smakowitego jadła, przyrządzanego według własnych oryginalnych receptur – tym razem zapożyczyła coś z włoskiej kuchni. Od kilku dni w sąsiedztwie baru Poranek przy głównej ulicy miasta podaje się konsumentom popularną włoską potrawę o nazwie pizza. Przypomina z wyglądu nieco większą bułkę. W istocie jest to ciasto drożdżowe z pikantnym farszem w 4 smakach. Konsumenci, a zwłaszcza panie, chwalą ten przysmak”
Elżbieta pamięta, że pizz schodziło setki dziennie: – Nie potrafię nawet powiedzieć ile, gubiłyśmy rachubę. Nie ma o czym mówić, to były duże ilości. Potem pojawiała się konkurencja, ale kolejki dalej się ustawiały. Początki jednak nie były łatwe. Sam pomysł wyremontowania małego pomieszczenia przy barze mlecznym, wstawienia tam dużego pieca, jeszcze bufetu i stolików wydawał się szalony. Przyszedł kierownik i mówi do mnie: „Ela, będziesz się uczyć i zrobisz placki”. Ja mówię: „Kierowniku, ja się boję, że coś zepsuję”. Ale oczywiście nie było dyskusji. Nikt z nas nie wiedział, jak robić te placki. Metodą prób i błędów udało się w końcu wypracować coś, co bardziej przypominało placek drożdżowy. Farsz był znakomity, uczył nas go robić szef kuchni z Karczmy Słupskiej. Na początku były opcje z boczkiem, kiełbasą, rybą i pieczarkami”.
– Ciężko było to wszystko przygotować, ciasta, ale też farsz. Na początku wszystko robiłyśmy ręcznie, ciasto, krojenie kiełbasy. Na szczęście po jakimś czasie kierownik zakupił maszynę do wyrobu ciasta, a potem rozdrabniarkę do sera. Ludzie na początku śmiesznie reagowali na naszą pizzę, nie wiedzieli, jak to nazwać ani jak się je. Wyjadali środek, zostawiali ciasto. Ale kolejki ustawiały się cały czas. Przyciągało też samo miejsce. Co prawda było – i jest – bardzo małe, ale nie dość, że można było tu zjeść włoski przysmak, to jeszcze była super obsługa, oprócz bufetowej chłopak do pomocy przy tych kilku stoliczkach. Do tego w tle z magnetofonu leciały włoskie przeboje. No i najważniejsze, poza pizzą, w pierwszych latach działalności, można było na miejscu wypić lampkę wina. Choć wystrój był już mało włoski, przypominał bardziej karczmę, to lokal stał się głośny i szybko podobne miejsca otwierano w innych miastach: Koszalinie, Lublinie, Olsztynie, Legnicy czy Gliwicach.
… historia rozwija się dalej, ale o tym więcej w książce.
To już chyba ostatni moment na czynność przed laty bardzo popularną, a dziś zapomnianą. A szkoda, bo przecież taka piękna. Chodzi o wysłanie kartek z życzeniami świątecznymi do rodziny, przyjaciół. Proponuję więc mały przegląd kartek sprzed lat z mojej kolekcji.
Klasyką na takich kartkach był oczywiście element świąteczny: bombka, choinka, ozdoby, Mikołaje…
Te kartki przygotowało biuro wydawnicze RUCH. Jak widać czasami umieszczano na nich grafiki (na rewersie jest nazwisko autorki, bądź autora), a czasami zdjęcia (wtedy nazwisko autora fotografii).
Wreszcie były kartki pocztowe kolorowe, no i czarno-białe. I zestawem tych drugich namawiam Was do wysłania na te święta życzeń w takiej formie. Zobaczycie jak się obdarowani zdziwią i ucieszą…
Tymczasem wyruszam na spotkania autorskie, na które Was serdecznie zapraszam. O mojej najnowszej książce „Kelnerki, barmani, wodzireje. Jak obsługiwaliśmy klienta w PRL” porozmawiamy w Słupsku i Gnieźnie.
Rodzinny Słupsk jest mi oczywiście szczególnie bliski. Sporo słupskich historii jest w książce, a nawet cudowna bohaterka. Bar Poranek, pierwsza pizza w Polsce, restauracja Metro, Karczma Słupska, Karczma pod Kluką – m.in. te miejsca opisuję w książce. Ale też na przykład świat dancingów i zabaw oraz miejscowych zespołów muzycznych. Zapraszam, tutaj więcej info o spotkaniu: https://www.biblioteka.slupsk.pl/strefa-czytelnika/kalendarz-imprez/2024-11-27-spotkanie-z-wojciechem-przylipiakiem
Oczywiście będę miał oryginalne gadżety sprzed lat związane z tematem, do tego pokaz super zdjęć.
To też dla mnie ważne miasto w książce, bo jedna z bohaterek opowiada o pracy w gastronomii w Gnieźnie przed laty. O lokalach klasy I, ale też tych mniej eleganckich.