W dupkę pijany

Wiem, wiem, to nie do końca wpis tutaj pasujący. Nie opowiada o skarbach z naszej kolekcji. Ale to tak wyjątkowa książka, że nie mogłem się oprzeć. No i opowiada o jednej z najbardziej barwnych postaci PRLu, choć nie tylko. Oto krótka opowieść o doskonałej książce „Grzesiuk. Król życia” Bartosza Janiszewskiego.

7-grzesiuk-krol

„Były brunet, 176 cm wzrostu, 87 kilogramów wagi, żonaty, dwoje dzieci, literat przez nieporozumienie, z wyglądu złodziej” – tak przedstawił się podczas jednego ze spotkań z fanami Stanisław Grzesiuk. Aż trudno uwierzyć, że dopiero teraz doczekał się pierwszej biografii. Gdyby żył, miałby dziś niemal 99 lat. Zmarł w wieku zaledwie 45, w 1963 roku.
Janiszewski w „Grzesiuk. Król życia” oopisuje jego losy m.in. poprzez losy Warszawy, w szczególności Czerniakowa. Obraz nie jest tak słodki, jak bywa w publikacjach o stolicy w międzywojniu. Warszawa lśni tylko w małej części, większość jest brudna, smutna i biedna, a Czerniaków na granicy z Sielcami, gdzie wychowuje się Grzesiuk, szczególnie to był warszawski dół. „To była dzielnica biedy, rynsztok ciągnął się wzdłuż ulicy, dzieci na bosaka, wydęte brzuszki”, a do tego oprychy w bramach. Sam Grzesiuk mówił w jednym z wywiadów: „na Czerniakowie przed wojną nie myślało się o zostaniu literatem. Ta cała moja przygoda z pisarstwem to wcale przyjemne nieporozumienie”.

A zaczęło się od sanatorium… ale o tym dowiemy się w książce dopiero po wielu pełnych humoru rozdziałach o przedwojennej Warszawie, ale też wstrząsającej części o pobycie Grzesiuka w obozach Dachau, Mauthausen i Gusen, w których spędził niemal całą wojnę. Opisał to w debiucie „Pięć lat kacetu”. W obozie przetrwał dzięki swojemu poczuciu humoru, umiejętności unikania pracy, no i muzyce. Zresztą bandżola, na której grał w obozie w Gusen (z narysowaną Myszką Miki, na pamiątkę wyzwolenia obozu przez wojska amerykańskie, żołnierze mieli bowiem ze sobą rysunki z Miki), przetrwała do dziś. Kilka lat temu grał na niej Muniek Staszczyk, a niedawno Janek Młynarski.

Do napisania debiutu skłoniła Grzesiuka ceniona wówczas krytyczka literacka Janina Preger. Poznali się w sanatorium, do którego po wojnie Grzesiuk trafiał z powodu gruźlicy, choroby, która w końcu go zabiła. W sanatorium bard spędził w sumie więcej życia niż w obozach. Jak w każdym miejscu, gdzie się pojawiał, wzbudzał w nich zachwyt. Był królem życia, bo jak sam mówił, nie chciał żyć na pół gwizdka. Szedł według motto złożonego ze słów wypowiedzianych przez ojca (po nim odziedziczył charakter): boso idź, ale w ostrogach. Do tej maksymy przydawała mu się często niezwykła umiejętność uderzenia przeciwnika ze łba. To było jego firmowe zagranie, przez miesiące ćwiczył je w domu na starych ubraniach, aż w końcu stał się jego mistrzem.
Jego dramatem było, że zaczął pisać tak późno, udało mu się napisać zaledwie trzy książki. Choć niemal nie rozstawał się ze swoją bandżolą, nie doczekał ani jednej płyty. Doczekał jednak sławy. Występował w radiu, telewizji (znakomita jest opowieść o jego udziale w programie „Tele-Echo” Ireny Dziedzic, w którym pojawił się „w dupkę pijany”) i podczas tras koncertowych. Kochał to i potrafił się tym bawić, robiąc masę psikusów po drodze.
Grzesiuk został niezwykle ważną postacią stolicy nie tylko poprzez książki, które pisał, śpiewanie warszawskich szlagierów, ale też ich archiwizację. Zbierał piosenki i dzielił się nimi z innymi. Dzięki temu tak wiele z nich przetrwało do dziś.

To nie jest absolutnie tekst sponsorowany przez wydawcę, nie robimy takich rzeczy na naszym blogu. To część recenzji, którą napisałem do „Kultury” DGP z 3.02. Jeszcze więcej o książce znajdziecie w gazecie.

Reklama
Otagowane , , , , ,

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: