Monthly Archives: Listopad 2023

Traktory też dają mleko

W drugiej połowie lat 70. było ich w Polsce prawie 34 tysiące, w tym 12,5 tysięcy na wsiach. Dostępny w nich asortyment skł­­adał się z nawet 6 tysięcy różnych produktów­. Można w nich było kupić niemal wszystko, choć pachniały przede wszystkim papierosami, proszkiem do prania i codzienną prasą. Dodatkowo w latach 60. wprowadzono możliwość przyjmowania w nich opłat za telefon i radio. Nazywano je najmniejszymi domami towarowymi świata. Faktycznie – miejsca było w nich tyle, że trudno było się obrócić. W zasadzie można tam było kupić wszystko, takie skarby też.

Chodzi o kioski Ruchu. W mojej nowej książce „Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko” poświęciłem im cały rozdział. To bez wątpienia bardzo ważny element krajobrazu PRL, dziś znikający. Bo od lat kioski zamieniają się w budki parkingowe, domki działkowe albo stoją gdzieś niszczejąc. Jak ten podpatrzony przeze mnie w Otwocku.

Pierwsze budki oferujące tytoń i prasę otwierano na dworcach kolejowych tuż po I wojnie światowej. W połowie lat 30. XX wieku kiosków było już około 700 w całej Polsce. Rozwój sieci przerwała II wojna światowa, ale od połowy lat 40. – przejęte przez państwowe władze – kioski nie tylko się odrodziły, ale też zrobiły zawrotną karierę.
W PRL-u były wszędzie. Były tak istotne, że przewodniki turystyczne informowały, czy na danym campingu obok restauracji, świetlicy, ubikacji, jest kiosk właśnie.
Pracę w kiosku często dostawało się przez znajomości. Nie było wcale tak łatwo przejść przez rekrutację – przed przejęciem kiosku sprzedawca musiał zdać egzamin z zasad BHP i rachunkowości, musiał uczestniczyć w pogadankach wyjaśniających zasady kolportażu itd. Poza tym trzeba było wykazać się sprytem – można było się wyłożyć choćby na podpisaniu podsuniętego oświadczenia, że piecyk grzewczy będzie ustawiony przynajmniej pół metra od każdej ze ścian i towaru. Przecież wiadomo, że takie odległości są niemożliwe w kioskowej klitce, nawet zawieszenie piecyka pod sufitem by nie pomogło.

Jednym z najbardziej pożądanych towarów były papierosy. Dobrze schodziły zarówno te gorszej jakości jak zefiry, popularne, klubowe czy sporty, jak i te lepsze: caro, carmeny. Nie mówiąc już o rzucanych czasami do sprzedaży francuskich gauloisesach, gitanesach albo kubańskich partagasach.
Według sondażu magazynu „Opinia” i Ruchu Polacy w 1967 roku najchętniej palili giewonty, a potem sporty (szczególnie na wsi) i papierosy Wrocławskie.
W kioskach można było kupić też zabawki, prezerwatywy, kosmetyki, książki, pocztówki dźwiękowe, no i gazety. Na przykład „Express Wieczorny”. Ukazywał się w Warszawie w latach 1946-1999. Sobotnie wydanie nosiło nazwę „Kulisy”. Był łagodniejszą wersją dzisiejszych tabloidów, choć i w nim nie brakowało ostrych tytułów w stylu: „Wróbel podpalacz”, „Tańcząc twista, wypadł z pociągu”, „Traktory też dają mleko”, „Czarny Robin Hood w policyjnej sieci”, „Z drugiego piętra w ramiona męża” albo „Jemiołuszki padają ofiarą młodego nicponia”.
Do „Expressu…” pisali jednak cenieni autorzy. To w nim Stefan Wiechecki Wiech zamieszczał swoje niezwykle popularne felietony, a Gwidon Miklaszewski – rysunki z humorystycznego cyklu „Nasza Syrenka ” (około ośmiu tysięcy rysunków przez ponad 30 lat). Nakład pisma sięgał nawet 600 tysięcy egzemplarzy. O tym, jak duża jest to liczba, da pojęcie fakt, że to więcej niż średni nakład dziesięciu najbardziej poczytnych w Polsce dzienników w roku 2022 – łącznie. „Express…” miał rekordowo niską liczbę zwrotów i pod koniec lat 50. Jego sprzedaż w stolicy dziesięciokrotnie wyprzedzała naczelny organ propagandowy, czyli „Trybunę Ludu”.

Odpowiednikiem ogólnopolskiego ekspresiaka w Trójmieście był lokalny „Wieczór Wybrzeża” – rozchodził się równie błyskawicznie. Przyczyniały się do tego drukowane w nim komiksy Janusza Christy. Najpierw Kajtek i Koko, a potem Kajko i Kokosz, które w gazecie ukazywały się formie kilkuobrazkowych pasków komiksowych.  Popularność gazet podnosiły nie tylko komiksy, ale też rozbierane zdjęcia drukowane zwykle na ostatniej stronie. Takie chętnie zamawiano do mitycznych teczek.

Tak wspomina je jedna z pań prowadzących kiosk w Warszawie w latach 70/80: „Teczki zakładało się dobrym klientom i to ja decydowałam, kto może u mnie w kiosku taką mieć. W zasadzie można było do nich odkładać wszystko. Najczęściej były to gazety, takie jak „Forum”, „Polityka”, „Kobieta i Życia”, „Przyjaciółka”, „Przekrój”. Dla najmłodszych „Świerszczyk”, a dla pasjonatów „Młody Technik” albo „Wędkarz”. No i komiksy. Tak naprawdę z tymi teczkami było jednak dużo zachodu. Mogłam ich założyć maksymalnie 30, bo zwyczajnie nie było ich gdzie trzymać. Poza tym sama musiałam je kupować. Kiedy przychodziły zamówione gazety, trzeba było je zapełniać, a to wszystko zajmowało czas”.

Teczki z czasem stały się zmorą dla prowadzących kioski, zupełnie jak sprzedaż biletów na komunikację miejską, która w ogóle nie przynosiła dochodów, albo rozprowadzanie kuponów na loterie, na przykład na „Syrenkę” (to w Warszawie), „Liczyrzepkę” (Wrocław) albo „Łuczniczkę” (Bydgoszcz). Było to problematyczne, bo nie było żadnych maszyn, wypisywało się kupony ręcznie, wszystko trwało.

Historia kiosków jest bardzo szeroka i mógłbym tu rozpisać się jeszcze na parę stron. Po więcej zachęcam do mojej książki.

A na deser uwaga czytelnika magazynu „Veto” z 1987 roku: „Na początku maja w kioskach Ruchu ukazał się »Rozkład jazdy autobusów komunikacji miejskiej w województwie piotrowskim« po 10 złotych. Nie leżał jednak zbyt długo, gdyż taka publikacja przydaje się każdemu pasażerowi. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że rozkład jest przeterminowany, bowiem jego ważność upłynęła 30 kwietnia bieżącego roku. Nie chodzi przecież o 10 złotych, ale o sam fakt, no i… papier!”.

Otagowane , , ,

Dynguska

Jeszcze pachnie, trochę taką babcią, ale pachnie. Oto skarb z cudownego sklepu Biały Latawiec mieszczącego się w Muzeum Nowej Huty.

Ten piękny flakonik od razu przykuł moją uwagę. Odkręcany efektowny korek i ta butelka. Na niej napis: Woda kwiatowa, Florina Kraków.

Florina to zakład, którego początek sięga 1945 roku. Na zakrętce jest zresztą ładne logo.

Dlaczego jednak nazwałem ją „dynguską”. A no dlatego, że kiedyś podczas lanego poniedziałku niektórzy wariaci polewali dziewczyny właśnie takimi tanimi wodami toaletowymi. Taka to była zabawa.

A o samej Nowej Hucie i sklepie Biały Latawiec więcej wkrótce…

Otagowane , , , , ,

Zapraszam na wspomnienia

Tymczasem zapraszam na najbliższe spotkania autorskie. Będzie jeszcze więcej, ale póki co zapraszam Kraków i Warszawę.

17 listopada (piątek) wspaniała krakowska Cafe NOWA Księgarnia.

Będę miał gadżety sprzed lat, będą zdjęcia, no i ciekawe wspomnienia. Info o wydarzeniu tutaj: https://fb.me/e/6sPEJjvDP

A we wtorek, czyli 21 listopada zapraszam do super knajpy na warszawskim Ursynowie: Klubokawiarnia KEN54.

Postaram się, żeby było ciekawie. Info o tym wydarzeniu tutaj: https://fb.me/e/heQK1A3l8

Super jak wpadniecie!

Otagowane ,

Wódka za kawę

Były zmorą, trzeba je było zbierać, naklejać, sprawdzać. Zajmowały miejsce, czas, były uciążliwe dla wszystkich. Choć wiązanie ich z PRL-em kojarzy się w większości z latami 80., to na różne towary obowiązywały praktycznie przez cały PRL. Kartki. Piszę o nich w swojej nowej książce „Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko”.

Pierwsze kartki uprawniające do zakupu określonej ilości żywności i artykułów codziennego użytku wprowadzono na terenie Polski już we wrześniu 1944 roku. Miały pomagać społeczeństwu w zaspokojeniu podstawowych potrzeb, jednak z czasem stały się symbolem sklepowych braków i zapaści gospodarki ręcznie sterowanej. Były uciążliwe dla państwa, bo wydłużały biurokrację i generowały koszty (chociażby druku i zatrudnienia ludzi do ich obsługi). Były także uciążliwe dla sprzedających i klientów.

W pierwszych powojennych latach obowiązywały kartki na chleb, mąkę, ziemniaki, mydło, zapałki albo proszek do prania. Kartkowane były także: benzyna, obuwie, mleko dla niemowląt, papierosy (które można było wymienić na słodycze, za trzy paczki należało się równo 10 dag cukierków) i wódka (można było ją wymienić na kawę). Obowiązywał przydział jednego mydła toaletowego na dwa miesiące, co nie sprzyjało higienie, za to otwierało drogę chorobom. Te szerzyły się także z powodu jedzenia mięsa niewiadomego pochodzenia, które to zjawisko było z kolei powodowane niedoborami mięsa na rynku oraz wysokimi cenami tego dostępnego.

System kartkowy, po zniesieniu w 1949 roku wrócił dwa lata później i trwał kolejne dwa lata. Jego zniesieniu w 1953 roku towarzyszyły drastyczne podwyżki cen – w myśl zasady, że jeśli ludzi nie będzie stać na cukier, to nikomu nie będzie przeszkadzało, że cukru w sklepach nie ma. Kartki wróciły w 1976 roku na prawie dziesięć następnych lat (chociaż mięso w pewnym stopniu było reglamentowane aż do końca PRL-u).

Przydziały niektórych towarów zależały od miejsca zamieszkania, wykonywanego zawodu, sytuacji życiowej. Na przykład na ślub i chrzciny dostawało się specjalne przydziały alkoholu. W przypadku zgonu członka rodziny lub własnego małżeństwa można było kupić buty i garnitur, nowożeńcy dostawali też specjalny kwit na zakup obrączek. Osobom niepracującym fizycznie przysługiwała kartka M-I tzw. inteligencka, a tym, którzy urabiali sobie ręce po pachy – kartka M-II. Specjalne kartki „O”, były przeznaczone dla niemowląt i uprawniały do zakupu m.in. kaszy manny, cukru, mleka w proszku, mydła i oliwki. A np. do zakupu papieru toaletowego uprawniało pokwitowanie z punktów skupu makulatury, przysługiwała jedna rolka za kilogram makulatury. Zresztą za zdaną makulaturę można było również nabyć m.i.n 1 parę majtek damskich (za 4 kg), 1 butelkę szamponu (za 2 kg) i 6 sztuk talerzy (za 4 kg).

Funkcjonowały też inne zasady innego rodzaju, np. mieszkańcom Katowic przysługiwał większy przydział na proszek do prania i mydło.

Warto pamiętać, że kartki nie zastępowały pieniędzy. Po ich przekazaniu sprzedawcy za dany towar płaciło się zwykłą cenę. A skąd je brano? Zakłady pracy wydawały je swoim pracownikom, jednostki wojskowe – żołnierzom, administracja lokalna – emerytom, a zakłady służby zdrowia rodzicom niemowląt. Ostatnie kartki zniesiono w 1989 roku.

Podczas niedawnego spotkania autorskiego w Słupsku, od mamy mojego kumpla z podstawówki dostałem kartki na wódkę. Te na zdjęciu powyżej. Co ciekawe, niewykorzystane 🙂

Na deser wpis z książki skarg i zażaleń: „Mimo iż nie mam kartki zarejestrowanej w tym sklepie, proszę o sprzedanie mi 30 dkg kiełbasy krakowskiej, ponieważ bardzo mi zależy”.

Otagowane , , ,

Z etykietami w świat

Jakiś czas temu pisałem, że do kolekcji wpadło mi kilkaset wspaniałych etykiet zapałczanych sprzed lat. Czas na kolejną odsłonę tych perełek. Tym razem pierwsza część poświęcona reklamie.

Wbrew pozorom w PRL reklama była szeroko obecna. Niby nie było niczego albo wszędzie było to samo, ale jednak chociażby etykiety pokazują, że reklama miała się wyjątkowo dobrze. Z jednej strony reklamowały się różne wielkie przedsiębiorstwa typu PKP. Tutaj widać reklamę ich placówek POLRES, które odpowiadały za rezerwacje miejscówek w komunikacji krajowej, jak i zagranicznej.
Z drugiej różne zakłady produkcyjne. Gorzowski Stilon, który produkował m.in. taśmy magnetofonowe. Gliwicki Chemifarb produkujący lakier Chemolak.

Jak jednak pokazuje etykieta poniżej, czasami reklamowano produkt bez podania jego producenta. Koncentraty spożywcze najpewniej można było kupić w sklepach Społem. A kto je produkował? Tego już tutaj nie podają. Swoją drogą na tej pierwszej zegarek pokazujący, że za 5 dwunasta, chyba miał dać do zrozumienia, że z tego da się zrobić coś bardzo szybko. W końcu hasło „oszczędzają czas”.

Za to niżej wszystko wiadomo. Ubezpieczyciel PZU oraz Centrala Rolniczych Spółdzielni. Patrzcie jacy ci państwo w aucie szczęścili (chyba łapać motyle jadą).

Wreszcie zapałczane perełki jednego z narodowych przewoźników organizujących przejazdy autokarowe, pociągiem, wycieczki lotnicze w różne części świata. To Orbis.

Dwie ostatnie dotyczą wyjazdów stricte pociągiem. Ta najniżej wydaje się najstarsza, chyba z lat 50.

Wkrótce więcej o reklamach. Zresztą sporo piszę o nich w swojej nowej książce „Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko”.

Otagowane , , , , , ,

Mini Tour

Tymczasem dobre wiadomości są takie, że wreszcie będę mógł się z Wami spotkać. A propos mojej nowej książki „Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko”.

Po weekendzie książka będzie dostępna w księgarniach, a już teraz można zamawiać tutaj: https://www.empik.com/zakupy-w-prl-przylipiak-wojciech,p1409774266,ksiazka-p

Zanim opowiem Wam o niej więcej tutaj, to zapraszam na pierwsze spotkania z nią związane. Najpierw powracam do wspaniałych Katowic, by tu na targach książki w niedzielę 5 listopada podpisywać moją książkę, powspominać i przywitać się z Wami. Będę na stanowisku wydawnictwa Muza (nr 64) w godzinach 12-13, choć tak naprawdę pewnie trochę wcześniej i trochę dłużej.

Natomiast zaraz potem wyruszam na Pomorze, by tam też się z Wami spotkać. Na dobry początek trzy bardzo ważne dla mnie miejsca.

10 listopada wspaniała kluboksięgarnia Cepelin Books (w dawnej Cepelii) w moim rodzinnym Słupsku.
11 listopada Gdańsk i urocza knajpa Oria Magic House, tuż przy Motławie – będzie kilku bohaterów książki!
13 listopada fantastyczna biblioteka publiczna w Darłowie. Byłem już z poprzednią książką i było wspaniale. Tutaj też będą bohaterowie książki.

Wszelkie info o tych wydarzeniach znajdziecie na FB tych miejsc, albo moim. Oczywiście wszędzie wstęp wolny. Będzie cudownie jak wpadniecie, nie tylko powspominać, czy żebym podpisał książkę, ale po prostu przybić piątkę.

A jak chcecie posłuchać troszkę więcej o nowej książce, to polecam wspólne wspominki związane z zakupami w Radiu TOK FM tu: https://audycje.tokfm.pl/podcast/148317,-Zakupy-w-PRL-W-kolejce-po-wszystko

Jeśli natomiast wolicie poczytać, no to zapraszam po fragment książki w „Dużym Formacie” GW, o tu: https://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,30343704,takich-cen-sie-nie-zapomina-baltona-pewex-giewex-czyli-dewizowy.html

Jeszcze sporo będzie się działo, póki co tyle, dziękuję i zapraszam! Więcej info wkrótce.

Otagowane ,

Elegancji czas

Nadszedł czas przyszykowania eleganckiego ubrania. Pomoże w tym takie wspaniałe urządzenie.

Oto radziecka parownica do ubrań. Nówka sztuka, kompletna, z instrukcją.

Najpierw trzeba było czarny pojemnik napełnić wodą (ciekawe, że w instrukcji jest biały). Potem przekręcić czarny element w bok i wlać wodę. Ustawić czarny element z powrotem i podłączyć do prądu. No i hej!

No to się szykuję…

Otagowane ,
Zaprojektuj witrynę taką jak ta za pomocą WordPress.com
Rozpocznij