W okresie świątecznym zazwyczaj mamy więcej wolnego czasu, może więc czas na Bitwę Morską. Ostatnio wpadła taka do kolekcji.
Nie jest to klasyczna gra w statki. Ale bardziej skomplikowana. Każdy ma zestaw kilkunastu okrętów i lotniskowców, a na nich piękne samoloty. No i te łodzie podwodne!
Do wszystkiego jest plansza, no i instrukcje. Są też opisy okrętów (historyczne), taktyka i takie tam fajne rzeczy.
Całość wyprodukowała Spółdzielnia Rzemieślnicza Centrum z Warszawy. Mam już od nich kilka zabawek. Ta Bitwa Morska pochodzi z 1977 roku i kosztowała 138 zł.
I jeszcze ciekawostka. Z boku opakowania tłumaczenia Bitwa Morska na różne języki. Spójrzcie jeszcze raz na zdjęcia. To co, gramy?
Jest kilka gier komputerowych, które pamiętam do dziś. Wśród nich produkcje Laboratorium Komputerowego Avalon. Na przykład ta.
Przygody Agenta J-23. Kierując Hansem Klossem gracz chodzi po bunkrze, Wilczym Szańcu. Super przygodówka zręcznościowa, w trakcie której można było pić kawę, żeby ugasić pragnienie bohatera. Jak widać na kasecie twórcy użyli rysunkowego wizerunku postaci znanej z serialu z lat 50., czyli Klossa o twarzy Mikulskiego Gra powstała w 1992 roku i wtedy prawo autorskie na to pozwalało. Na użycie tematu muzycznego również.
Autorem gry jest Dariusz Żołna, który tworzył ją przez pół roku. Potem stworzył jeszcze m.in grę Spy Master. Jego Hans Kloss został dobrze przyjęty przez graczy, wśród nich przeze mnie. Ja używałem wersji na mojego Atari 65xe, ale była też na Commodore.
Sama firma LK Avalon była dla mnie – i pewnie nie tylko dla mnie – synonimem dobrych polskich gier. Pisząc reportaż o popkulturze lat 90. „Sex, disco i kasety video. Polska lat 90.” opowiadam o LK Avalon wspomnieniami Tomasza Pazdana, jednego ze współzałożycieli firmy. Oto fragment tej ciekawej opowieści:
– W 1989 roku po maturze w technikum elektronicznym z kolegą założyliśmy LK Avalon. Chcieliśmy spróbować czegoś nowego, ale obiektywnie patrząc, było to wtedy czyste szaleństwo. Bez planu, bez doświadczenia, bez pieniędzy. Obracaliśmy się w kręgu bardzo, bardzo zdolnych informatycznie ludzi. Nie chcę nikogo urazić, ale wtedy było to, moim zdaniem, najsilniejsze środowisko programistów atari w Polsce. Spróbowaliśmy. Spróbowali i zaczęli wydawać gry – niektóre z nich przez fanów dziś uznawane są za kultowe. Na przykład Robbo. Z grubsza można ją nazwać rozwiniętą wersją popularnego Bouldera Dasha. Kierowało się w niej robotem, przesuwając bloki w celu oczyszczania przejścia i zbierania śrubek. Ukazała się w 1989 roku. Pierwsze wersje były na Atari i Commodore na kasetach. Grę zaprojektował współzałożyciel Laboratorium Komputerowego Avalon Janusz Pelc. W Polsce zyskała popularność po tym, jak na falach radiowych Rozgłośnia Harcerska puściła jej demo. Gra ukazała się też za granicą jako Adventures of Robbo. – Do dziś pamiętam setki listów, jakie dostaliśmy od graczy, którzy byli zachwyceni Robbo. Mam do tej gry duży sentyment. Tak jak do Schizm. Te dwie produkcje to jakby klamry spinające okres gier w LK Avalon. Schizm wspominam z racji rozmachu. To był zdecydowanie nasz największy projekt. Pracowały przy nim dziesiątki osób: programiści, graficy, muzycy, filmowcy, aktorzy. Dla nas to było ogromne wyzwanie. Gra pochłonęła mnóstwo pracy, finansów i zdrowia. Bardzo duże ryzyko, dziś cieszę się, że je wtedy podjęliśmy – wspomina Pazdan. Osadzona w niedalekiej przyszłości przygodówka Schizm powstawała w latach 1998–2001. Zachwycała przede wszystkim grafiką. W okresie między Robbo i Schizm LK Avalon wydało kilka innych pamiętnych gier, Hans Kloss, A.D. 2044, Misję i Freda.
W 1989 roku firma mieściła się w mieszkaniu bez telefonu. Pomagali nam kumple. Z dzisiejszego punktu widzenia można powiedzieć, że to była kompletna amatorka, ale tak wtedy działało wiele początkujących firm. Uczyliśmy się na własnych błędach. Pierwsze prawdziwe biuro to dopiero rok 1991. Zaczęliśmy współpracować z niezależnymi zespołami developerskimi i w charakterze producentów współtworzyć kolejne tytuły. Naturalnym kolejnym krokiem było zorganizowanie zespołu wewnątrz firmy. To tam powstały nasze największe gry: A.D. 2044, Reah, Schizm – wspomina Pazdan.
Na fali popularności atari w latach 1991–1993 firma wydawała także czasopismo „Tajemnice Atari”, poświęcone wyłącznie tej marce. Poruszano w nim też problem piractwa, który zdaniem Pazdana był największą bolączką polskiego rynku gier w tamtym czasie. – To był podstawowy problem, nie tylko nasz, ale wszystkich, którzy chcieli rozwijać branżę programistyczną. Brak ochrony prawnej oprogramowania spowodował, że Polska zapóźniła się technologicznie jeszcze bardziej. Wtedy każdy mógł na tak zwanej giełdzie komputerowej albo stoisku zwanym dumnie „studiem komputerowym” kraść nasze programy do woli. Czasem takie osoby nazywane są eufemistycznie „piratami”, ja wolę prawdziwe – „złodzieje”. Tak więc ci złodzieje bardzo szybko i skutecznie ostudzili nasz entuzjazm. Okradano nas wtedy ordynarnie w biały dzień. Oczywiście zgłaszaliśmy sprawy do prokuratury i na policję, ale bez rezultatu. Taka sytuacja trwała wiele lat. Można powiedzieć, że wychowało się całe pokolenie Polaków nieszanujących pracy autorów oprogramowania. To przykre.
Zabawka przeznaczona dla dzieci od lat 3. Lonza Bandolero, autko pamiętam z czasów prasowanek i dresów ortalionowych. Na tle kioskowego badziewia wyróżniało się jakością wykonania i efektownymi naklejkami. Kiedy zobaczyłem takie na straganie pod halą Mirowską musiałem kupić. No i mam!
Dunlop, Alitalia, Coca-Cola, Michelin, Castrol, Elf – na jej karoserii pojawiały się naklejki różnych zachodnich firm, wszystkie robiły wrażenie. Nie wyprodukowano dużo tych aut, ja kojarzę Jeepa, Mercedesa, BMW, Datsuna i właśnie takie Bandolero. Amerykańskie auto wyścigowe.
Ten szałowy model ma dwa okazałe silniki, do tego otwieraną maskę, w środku kierownicę. Wykonany z plastiku w skali 1/43, więc trochę nie pasującej do innych wtedy dostępnych modeli.
Produkujące te autka w latach 80. firma Lonza powstała w 1956 r. Zajmowała się produkcją plastikowych elementów. Należała do Rzemieślniczej Spółdzielni Wielobranżowej Spójnia mieszczącej się w Gdańsku.
Firma Lonza stała się sławna w 1989 roku, kiedy w produkowanych przez nią opakowaniach PET można było kupić wodę i napoje serii NATA. Zresztą firma istnieje do dziś, szkoda tylko, że już nie produkuje takich autek…
No dobra, umówmy się, że nikt z nas nie lubił tego czasu, ale koniec wakacji oznaczał przygotowania do szkoły. Wśród nich było kompletowanie potrzebnych rzeczy. No to ja też skompletowałem. Już wcześniej przygotowałem tornister, piórnik, tarcze itp.
Ale to nie wszystko. Czas na nowy zestaw i najważniejsze: długopisy. W tym takie ładne kolorowe Spółdzielni „Zryw”.
Albo takie chińskie cudo „Hero”. Pamiętam, że miałem taki w podstawówce. Trochę przypominał pióro, ale to długopis i pamiętam, że bardzo dobrze mi się nim pisało.
Jak są długopisy, to muszą być gumki. Oczywiście najlepsze gumki Myszki. Jak widzicie różnego rodzaju ścieralności.
Od taty pożyczałem za to takie kreślarskie bomby. Wyprodukowała ją Spółdzielnia Pracy Technochemia, której początki działalności sięgają lat 50.
Jeszcze jedna ciekawostka, klasyczne temperówki. Najbardziej hardcore’owe były te z żyletkami. Konstrukcja genialna w swojej prostocie. W ustrojstwo w kształcie gitary wystarczyło wsunąć żyletkę.
Może jednak lepsza będzie jakaś z wyjątkowych temperówek. Na przykład taka z samochodzikiem. Można je było kolekcjonować. Były takie z plastikowymi Citroenami, Mercedesami, Cadillacami, Fordami itp. Ogólnie były to zabytkowe samochody. Próżno więc szukać wśród nich polskich marek.
Moją ulubioną temperówką jest jednak ten super zwierzak. Zdaje się, że to kotek.
Żeby natemperować kredkę lub ołówek, trzeba go było wsunąć kotkowi w tyłek. Najciekawsze jednak jest to, że naciskając plastikowy ogonek, kotek rusza językiem.
Oczywiście, że zawsze marzyłem o Lego, ale był taki czas, że trzeba się było zadowolić enerdowskimi PEBE albo takim polskim cudem.
Można z nich było zrobić cuda. Dużo fajnych klocków funkcyjnych: prześwitujące, koła, z nadrukami, siatką itp. No i w różnych kolorach. Tak na szybko zmontowałem takie pojazdy.
Najfajniejsze są tu klocki z napisami, przeznaczone do pojazdów: Police, Pieczywo, MPO, Safari, LOT. No można zbudować niemal wszystko.
Obstawiam, że klocki pochodzą z lat 80. Na początku tamtej dekady w obiegu pojawiło się bowiem nowe logo LOT-u, takie jak na klocku. Ich producentem jest spółdzielnia Domet.
Cały worek klocków, które tu widzicie zdobyłem pod Halą Mirowską. Pisałem już wam, że można tam spotkać handlarzy różnymi cudami. Na przykład takimi klockami.
Taki zestaw edukacyjny był moim marzeniem. Co prawda pewnie nie za bardzo bym wiedział, co z nim zrobić, ale bym się cieszył. Tak jak teraz.
Zapewne miałbym taką minę jak chłopak z opakowania, ale nic. To super skarb, choć niekompletny, ale jednak trochę tam elementów jest.
Edukacyjny zestaw optyczny Optik Universal zawiera różne soczewki, przeglądarki itp. Są elementy do eksperymentowania z soczewkami i złożenia małego mikroskopu.
Zestaw można było kupić w latach 70. w Składnicach Harcerskich.Produkowano go w NRD, w firmie KHD Kurt Haufe. W zestawie są też instrukcje jak zmontować poszczególne elementy.
Wspaniała: prosta, wciągająca, towarzyska i za każdym razem inna. Bierki, to jedna z moich ukochanych gier. Mam już różne zestawy: marynarskie i marynarskie mniej.
Teraz doszedł nowy komplet. Jest w pięknym pudełku. Widać na nim też trochę marynarski klimat, ale jednak napis głosi, że to gra towarzyska.
Niestety nie znalazłem tu nazwy producenta. Za to w środku oprócz samych bierek niespodzianka.
Dokładne zasady gry. Powinno być 35 bierek, no i w zależności od rodzaju mają różną punktację. Oh jak marzyło się o tych trójzębach!
Podobno ta gra ma już nawet dwa tysiące lat. Nie wiem, nie było mnie wtedy, ale jak bym był, to bym się nie nudził, tylko grał w bierki.
Kto nie kochał się w Księżniczce, albo nie chciał być Jasonem z Załogi G, no i kto na podwórku nie krzyczał „Transformacja!”. „Wojna planet” opanowała nas w latach 80. Powróciła do mnie za sprawą nowego skarbu w kolekcji.
Japoński serial animowany powstał w latach 70., u nas premierę miał niedługo przed stanem wojennym. Wyobraźcie sobie jaka to była jazda zobaczyć te wszystkie statki, roboty, lasery i bitwy w szarej, smutnej, pełnej beznadziei Polsce roku 1980.
Serial pojawił się w bloku „Teleferii”. Była to długa seria, ponad sto odcinków. Załoga G walczyła w nim z grupą przestępczą Galactor (u nas jako Spectra). Seria doczekała się kontynuacji animowanej oraz wersji fabularnej z aktorami.
Z „Wojną planet” mam telewizorek. Zabawka w kształcie tv polegała na tym, że zaglądało się przez lufcik z tyłu (pod światło) i przekręcało taśmę wystającą u góry. Kilka plansz tworzyło historię. Producentem jest rzemieślniczy zakład z Milanówka, który produkował też m.in. telewizorki z „Wilkiem i Zającem”.
A skąd „Transformacja”? Tym słowem młodzi bohaterowie zmieniali się w superbohaterów, jak my na podwórku.
Najbardziej pamiętam głos cudownego Wiesława Drzewicza, którym mówił Gargamel. Do tego byli jeszcze m.in. Wiesław Michnikowski (Papa Smerf) i Włodzimierz Press (Łasuch). Chyba każdy dzieciak na przełomie lat 80. i 90. oglądał animowane „Smerfy”. Wróciły wspomnienia, bo do kolekcji trafiło kilka skarbów z nimi związanych.
Najpierw taka zabaweczka. Banalnie proste pudełeczko ze smerfowym obrazkiem, dwoma wgłębieniami i dwoma kulkami. Trzeba nim tak balansować, by kulki trafiły do dziurek. Nie ma tu nazwy producenta, prawdopodobnie jest to zabawka z lat 80., od jakiegoś rzemieślnika-prywaciarza.
Za to w przypadku tego zestawu wiadomo wiele. Oto oficjalne figurki firmy Schleich. Pochodzą z przełomu lat 70. i 80. Świadczą o tym napisy.
Widać tu również napis Peyo, to pseudonim rysownika, belgijskiego komiksiarza, który stworzył Smerfy w latach 50. XX wieku.
Na początku lat 80. Hanna Barbera zrealizowała serial animowany ze Smerfami i Gargamelem (oraz jego kotem Klakierem) w rolach głównych. W Polsce zaczął być wyświetlany od 1987 r.
Smerfów było łącznie ponad 100, figurek nie aż tyle, ale za to robią wrażenie. Mają super dodatki i są naprawdę nieźle wykonane.
I jeszcze jedno, pamiętaliście, że Smerf, który się zakrztusi, robi się żółty?
Pamiętam różne zabawki logiczne sprzed lat, jakieś układanki itp. Pamiętam też coś o dziwnej nazwie. Teraz wreszcie trafiło do mojej kolekcji.
Jak wynika z opisu na pudełku zabawka Waho została nagrodzona przez gazetę „Kurier Polski”. Nie jest jakoś specjalnie skomplikowana, ale przyznam, że trochę nad nią posiedziałem.
Pokrętłami przestawia się cyferki tak, żeby ustawiły się w kolejności jak na opakowaniu.
Zgrabna (można schować do kieszeni), bardzo prosta w obsłudze. Czyli to, czego oczekujemy od zabawki logicznej. Swoją drogą, skoro ta w zasadzie nazywa się Waho 1, to czy ukazała się jakaś Waho 2 i kolejne?