Jest tyle pięknych słów, których kiedyś używaliśmy na co dzień, a dzisiaj niemal zanikają. Zieleniak, pasmanteria, prodiż, hultaj, dynks, na szagę, kogel mogel, wisior, brelok…. Właśnie tym ostatnim poświęćmy chwilę.
Przede wszystkim używało się ich do kluczy. Były niemal tak popularne jak sznureczek, który zawieszało się na szyi. Oczywiście sznureczki nosiły dzieci, a breloki dorośli. Szybko okazały się ciekawym gadżetem do kolekcjonowania. Wiele firm z PRL zaczęło wypuszczać swoje breloki. Bywały też wśród nich zabawki. Przykładem ten powyżej. To zabawka poznawcza. W telewizorku można znaleźć obrazki z Warszawy, m.in.: Plac Zamkowy, Aleje Jerozolimskie z fragmentem PKiN oraz Teatr Wielki.
Ten brelok to czystko reklamowy przykład, choć ze sprytnym urządzeniem praktycznym, czyli otwieraczem, tak przecież przydatnym po męczącej wachcie na morzu. O zajmującej się żeglugą firmie Polarctic znalazłem informację w „Głosie Pomorza” z roku 1980. Dzisiaj już ta firma nie istnieje.
Trzeci to brelok krajobrazowy. W formie książeczki opowiadający o zamku w Czechach (wtedy Czechosłowacji) Konopiste vel Konopiszte. Na fotografiach cały obiekt oraz jego najciekawsze komnaty. Jego początki sięgają XIII wieku.