– Panie Stefanie, dlaczego pan pije? – Bo życie jest trudne. – A po wódce lżejsze? – Nie, tylko wymagania się zmniejszają.
Ta anegdota dotycząca Stefana Kisielewskiego dobrze obrazuje stan społeczeństwa w PRLu. Pijaństwo było wszechobecne i stanowiło spory problem. Ponieważ zaraz mamy Nowy Rok, co wyjątkowo kojarzy się z pijaństwem, postanowiliśmy opisać wyjątkową substancję z naszej kolekcji, przez niektórych używaną do picia.
Oto podarowana nam przez klubokawiarnię KiciaKocia oryginalna butelka denaturatu najprawdopodobniej z drugiej połowy lat 70 (według normy z 1975).
W PRLu pito oczywiście przede wszystkim wódkę i piwo, ale też spirytus z sokiem owocowym (tak zwany tata z mamą) albo denaturat właśnie.
Piło się go podobno na przykład tak: do wywaru herbacianego dodawano miodu i denaturat. Po dobie odstania dodawało się oranżadę w proszku i heja. Podobno też po denaturacie nieźle się odbija.
Denaturat jest co prawda skażony substancjami uniemożliwiającymi spożycie, ale niektórym to nie przeszkadza. Nie chroni też trupia czacha na etykiecie i napis „Trucizna!”.
Czy jednak z nami jest rzeczywiście tak źle? – pytał popijając denaturat Jan Tadeusz Stanisławski…
Witam,
Przygotowuję właśnie wpis o historii denaturatu na swoim blogu. Załączona butelka ma 3 wersję etykietki występującej w PRL. Za komuny denaturat robiły Polmosy i trucizn do niego nie dodawały – bo było to zabronione. Teraz to co innego.
Dzień dobry, to jak będzie wpis poprosimy o linka, chętnie poczytamy. Z pozdrowieniem BufetPRL