Category Archives: muzyka

Kluski w gębie

Tymczasem kontynuuję opowieść o tygodniku „Panorama”. Teraz przenieśmy się do lat 90.

Jedną z dużych zmian, była większa ilość reklam. Ale o nich na końcu, dużo tam perełek. Oczywiście bardzo przyciągnęła mnie w tych numerach muzyka. Iluż tu wykonawców wspaniałych. Chociażby taka strona w sekcji „Świat gwiazd”. Kris Kross i NKOTB pewnie większość kojarzy, ale czy pamiętacie szwedzką wokalistkę Indrę. „Nie mylić z Sandrą” jak pisze redaktor. Eksmodelka zasłynęła m.in. numerami „Temptation” i „Misery”. Nie pamiętacie? Może i dobrze 🙂 Posłuchajcie sami:

Jeśli chodzi o stronę muzyczną wyżej, to zwracam jeszcze uwagę na ten żółty element. Adresy fanclubów! Oj pisało się, ja na przykład do U2, Radiohead i Pearl Jam. I odpisywali, do dziś mam od nich super materiały.

Ale muzyka, to nie tylko ten dział. To również super reportaże. Na przykład ten z 1992 roku o jednym z największych koncertów w Polsce w historii. Chodzi o wydarzenie zorganizowane m.in. przez Marka Kotańskiego, czyli koncert z dochodem wspierającym ludzi chorych na AIDS. Na Stadionie X-Lecia 80 tysięcy widzów oglądało koncerty kilkadziesiąt zespołów i solistów. Wystąpili m.in. Niemen, Budka Suflera oraz legenda brytyjskiego rocka URIAH HEEP. Podobno ci ostatni dali świetny koncert, za to słabo spisały się Wilki: „kluski w gębie wokalisty nie zapewnią poprawnej wymowy języka angielskiego, a nadużywanie słowa krew w tekstach, po prostu mrozi krew”.

Przemówienia dali do tego m.in. Zofia Kuratowska, Miss Świata Aneta Kręglicka oraz sam Kotański.

Reportaży muzycznych było więcej. Chociażby o Jarocinie…

Jest też duży materiał o Jacksonie zwieńczonym quizem: „Co wiem o Jacksonie?”.

Ale „Panorama”, to nie tylko muzyka. Jak na lata 90. przystało, to również video. Jest tutaj specjalny dział „Videorama”. W nim nowości, ale też hity wypożyczalni. W tym numerze Danuta, Fenix i Adamark. Ale zobaczcie jakie tytuły!

Są tu też teksty dla mnie ważne. Igrzyska w Barcelonie pamiętam doskonale. Nie za sprawą naszych piłkarzy, ale tego zespołu poniżej. Dream Team z moim ulubionym Barkleyem. Wtedy w Polsce był szał na NBA i mnie też dotknął. Zresztą pisałem o tym w swoje drugiej książce oraz tu: https://bufetprl.com/2021/07/14/hej-hej-tu-nba/

Druga osobista rzecz, to relacja z otwarcia pierwszego Disneylandu w Europie, czyli tego pod Paryżem. Ja tam byłem! Znaczy nie na otwarciu, ale chwilę potem. Ależ było wspaniale! Wyobraźcie sobie małego Wojtka, który w połowie lat 90. jedzie ze Słupska do Disneylandu. Aż z wrażenia zgubiłem w nim aparat z pamiątkowymi zdjęciami!

Ale wystarczy dramatu. Wisienką na torcie niech będzie przegląd wspaniałych reklam z tamtego czasu:

Otagowane , , ,

Fan Club

Czas powrócić po małej wakacyjnej przerwie. Powrócić z wpisem dwuczęściowym, bo tu sporo dobra. Chodzi o prasę, a konkretniej o wydawane od połowy lat 50. czasopismo „Panorama”, które ostatnio znowu zasiliło moje zbiory.

Tygodnik ilustrowany był wydawany w Katowicach. Ja mam numery z lat 80. i 90. Najpierw te starsze. Na okładkach różne zaproszone panie, na przykład studentka albo realizatorka tv. To ta poniżej. Nazywa się Nina Gocławska i była nie tylko realizatorką, ale też aktorką („07 zgłoś się”, „Pan Kleks w kosmosie”).

W gazecie dużo fantastycznych rzeczy: fotoreportarze, wywiady, przedruki książek, moda, informacje z życia gwiazd, muzyczny kącik „Fan Club”. Jest tu na przykład wspaniały reportaż o pierwszym przeszczepie serca zespołu Zbigniewa Religi w 1985 r.

W gazetach są też propozycje aranżacji wnętrz. Na przykład taki pokój dla chłopca. Widać nowoczesność: białe meble, super dodatki, magnetofon z kasetami itp. Tylko kto z nas miał wtedy, znaczy w połowie lat 80. taki pokój co.

Jednak to, co mnie najbardziej zachwyca to część muzyczna redagowana przez Zygmunta Kiszakiewicza. Nieżyjącego już redaktora, pierwszego polskiego korespondenta publikującego relacje z imprez muzycznych w Cannes i targów MIDEM.

Opisywał muzyczne nowości, ciekawostki, sensacje: tutaj „Lambada”!. Pamiętam jak tańczyłem lambadę w podstawówce, mieliśmy nawet specjalny kurs.

Zwróciliście też pewnie uwagę na ramkę na dolę. Tak, „klubowa lista przebojów”! Oj sporo tu perełek, ale też numerów, którzy szczerze mówiąc nie pamiętam. No na przykład „Tenderness” albo „Jutro bal”.

Umówmy się jednak, że to na co czekała większość, to plakaty. Co tu się dzieje! Oto mały wernisaż:

Otagowane , , , , ,

Z PRL, NRD, CSRS…

Wspaniałe są to płyty i basta! Wiem, nie pochodzą z PRL-u, ale muzyka już tak. I to jaka!

Jest takie wspaniałe wydawnictwo, które od lat odkopuje muzyczne perełki i daje im drugie życie. Nazywa się GAD Records. Wydawali już na winylach i kasetach takie perełki jak nagrania Andrzeja Korzyńskiego, Jerzego Miliana, masę soundtracków (mam muzykę z serialu „W labiryncie”, i to na kasecie! Pisałem on niej tutaj: https://bufetprl.com/2021/10/21/hot-dog-is-sexy/).

W ostatnim czasie zakupiłem kolejne dwie perełki z ich katalogu. Pierwsza to wspaniały album na kolorowym winylu (wyszło tylko 250 sztuk) „Horyzonty” orkiestry Henryka Debicha.

Debich to wieloletni kierownik i dyrygent Orkiestry Rozrywkowej Polskiego Radia i Telewizji w Łodzi. Jego orkiestra towarzyszyła wielu piosenkarzom podczas znanych festiwali m.in. w Sopocie, Opolu i Kołobrzegu. Debich pisał do filmów, m.in. do „Jak daleko stąd, jak blisko”.

Tutaj znalazł się ciekawy zbiór utworów „do jazdy samochodem”. Taką serię pod koniec lat 80. wymyślili spece w firmie wydawniczej Wifon. W ich serii ukazała się m.in. kaseta „Nie oślepiaj” z wiązanką przebojów przygotowanych przez Poznańską Orkiestrę Rozrywkową PRiTV pod dyrekcją Zbigniewa Górnego. Zresztą mam ją w swoich zbiorach.

W serii tej ukazały się również dokonania orkiestry Debicha. I taki zestaw znalazł się na tym pięknym, kolorowym winylu. To wspaniały przegląd jego twórczości w rytmach czasami tanecznych, funkowych, czasami wręcz eksperymentalnych. Perełka!

Podobnie wyjątkowy zestaw znalazł się na drugiej płycie z GAD Records.

Album „VA – Interwizje. East European Visions of Groovy Sound (1969-1982)” powstał we współpracy z kolektywem Soul Service. Czego tu nie ma! Są wykonawcy z Polski (Skaldowie, Bizony), Czechosłowacji, Jugosławii, NRD, Estonii, Węgier.

Wspaniała jest chociażby kooperacja polskiego znakomitego jazzmana Jerzego Miliana z niemiecką orkiestrą Guntera Gollascha albo piosenki Marty Kubisovej z Czechosłowacji. Ileż tu boskiego funku!

Płyty zachwycają nie tylko muzyką, ale też wyglądem. kolorowe placki, ale też jak zwykle w przypadku GAD Records, wspaniałe opisy zawartości. Polecam z całego serca! I nie, to nie jest tekst sponsorowany, tylko fanowski 🙂

Otagowane , , , , ,

Sprzęt z niespodzianką

Panasonix, Panascanic, Pansoanic… sporo ciekawych podróbek można było znaleźć na polskim rynku na początku lat 90. Podróbek japońskiej firmy Panasonic, której początki sięgają drugiej dekady XX wieku. Mam dwa sprzęty tej firmy, które były marzeń młodych ludzi przełomu lat 70 i 80. Magnetofony pod ciekawą „odmianą” tej marki.

Zdaje się, że tak była po prostu nazywana grupa produktów na Japonię. To była chyba też wcześniejsza nazwa od samej Panasonic. W każdym razie mam dwa ciekawe magnetofony National Panasonic, pierwszy to model RX 1450. Jak na japońską konstrukcję ciekawy, metaliczny dizajn.

Ma radio, ale przede wszystkim magnet z możliwością nagrywania. Pochodzi najprawdopodobniej z początku lat 80. Nieco starszy jest model RQ517.

To lata 70., też z radiem. Zresztą widać tutaj popularne stacje przed laty. Jak byłem dzieciakiem uwielbiałem wyszukiwać je na falach długich. Są BBC, Luxembourg i inne.

Oba są przenośne, działają na baterie. I tu niespodzianka. W jednym z nich były takie skarby sprzed lat.

Baterie wyprodukowały Starogardzkie Zakłady Elektrochemiczne „ELEKTRON”. Przed II wojną nazywały się Zakłady Wytwórcze Ogniw i Baterii Daimon. Te baterie pochodzą z lat 80.

W zakładach tych produkowano też m.in. latarki, zresztą mam taką.

Otagowane , , ,

Z powinszowaniem

Single, 7 calowe płyty z odtwarzaniem 45 obrotów. Bardzo popularne przed laty, kiedy muzyki słuchało się z winyli. Nie był to jednak jedyny popularny format małych płyt.

Pocztówki dźwiękowe, na których pojedyncze utwory ryto w warstwie laminatu naniesionej na kartkę pocztową. Były to kompozycje monofoniczne do odtwarzania właśnie jak single, czyli przy 45 obrotach. W latach 70. produkowała je Krajowa Agencja Wydawnicza i choć nagrania nie były najlepszej jakości, to w samym 1973 roku ponad 200 tytułów sprzedano w 3 milionach sztuk.

Kolorowy nadruk z jednej strony, z drugiej wykonawca, ale też miejsce na adresata i znaczek. Takie pocztówki naprawdę można było wysłać pocztą. Zresztą na poczcie można też było je kupić.

Ukazywały się na nich nie tylko przeboje, ale też na przykład czytane dzieła Lenina, albo przepisy na pulpety rybne proponowane przez Zjednoczenie Gospodarki Rybnej w Szczecinie, czy reklama domu towarowego WSS Społem Sezam. Wtedy podpisywano ją jako: „dźwiękowa karta reklamowa”.

Były dźwiękowe karty pocztowe z piosenkami z festiwalu w Sopocie i Opolu, z nadrukami zabytków, bukietem kwiatów i dedykacją „Z powinszowaniem imienin”, zajączkami wielkanocnymi, obrazami wielkich malarzy, ilustracjami z bajek, obrazkami trójwymiarowymi.

Zdarzało się, że pocztówki dźwiękowe wytwarzali prywaciarze. To te na zdjęciu z czterema kolorowymi pocztówkami. Jakość nagrania i wykonania była jednak często gorsza niż na płytach od wytwórców państwowych.

Graficznie moja ulubiona to ta z festiwalu piosenki Sopot 70. Jest na niej utwór Anny German „Człowieczy los”.

Ciekawe, że ten utwór w 1970 roku dostał nagrodę, ale na festiwalu w Opolu, w Sopocie chyba w ogóle nie był wykonywany. Czyżby wydrukowano ją omyłkowo?

Otagowane , , ,

Latający odkurzacz

Program „Tik-Tak” od początku lat 80. zagościł w polskiej telewizji i w polskich domach.

Która godzina? – pyta rodzina –
jak kraj jest wielki wszerz i wzdłuż,
wszyscy gotowi? Można zaczynać?
Zatem otwieram nasz program już!

No kto tego nie pamięta?

Tekst rozpoczynającej program piosenki napisała Ewa Chotomska, muzykę skomponował Krzysztof Marzec. Pisałem już tu o nim przy okazji muzyki do serialu „W labiryncie”, którą też mam na kasecie. To on ją skomponował.

Ale wracając do Tik-Taka. W programie emitowanym do końca lat 90. występowały różne gwiazdy, m.in. członkowie zespołu Lady Pank. Sam Marzec był tu Panem Tik-Takiem, a Ewa Chotomska Ciotką Klotką.

Najwięcej zabawy było zawsze przy piosenkach i właśnie na kasecie mam ich zbiór. Są to utwory Krzysztofa Marca, a autorką wielu teksów jest właśnie Ewa Chotomska, córka słynnej pisarki Wandy. I tu ciekawostka. Na ostatnich targach książki w Warszawie, na stoisku z moim książkami miałem wystawioną właśnie kasetę z piosenkami z Tik-Taka. I nagle podeszła pewna miła starsza pani i mówi: „O, to moje piosenki”. To była Ewa Chotomska. No to mi podpisała kasetę.

Prawda, że miło.

Jeszcze ciekawostka. Otóż kasety Polmark miały często specjalne kupony. Trzeba było je wyciąć, nakleić i wysłać. Wtedy już tylko czekać na szczęście…

A więcej o Tik-Taku przeczytacie w super tekście tu: http://www.nostalgia.pl/tik-tak

Otagowane , , , ,

IC Technik

Jak byłem mały, to w magnetofonach i wszelkich innych sprzętach bardzo lubiłem elementy świecące: lampki, potencjometry, wskaźniki itp. Lubiłem też zachodnio brzmiące napisy, które mówiły, że coś jest super. Gdybym wtedy dostał ten magnet, to bym bardzo się ucieszył, bo takich napisów ma trochę. Dostałem go teraz, od brata, no i też się cieszę, bo to fajny, rzadki sprzęt.

Magnetofon Touring Stereo pochodzi z końca lat 70. Z możliwością nagrywania stereo, licznikiem, potencjometrem, no i radiem. Był zasilany przez kabel albo na baterie. Miał rączkę ułatwiającą przenoszenie. No i te wspaniałe napisy: Hyper Sonic, IC-Technik, Stereo, Automatic, West Germany.

Podobno pod koniec lat 70. kosztował bagatela 500 marek niemieckich. Wyprodukowała go firma ITT Schaub-Lorenz. Była wtedy bardzo znaczącym niemieckim producentem zatrudniającym ponad 30 tys. ludzi. Produkowali różny sprzęt, a ich historia sięga aż końca XIX wieku. Dżentelmen Carl Lorenz założył wtedy firmę Lorenz AG w Berlinie. Wytwarzała lampy elektryczne. Firma się rozwijała i w latach 30. XX wieku została wchłonięta przez amerykański koncert ITT. Podczas II wojny firma produkowała chociażby radary oraz radioodbiorniki, bardzo popularne w nazistowskich Niemczech. Po II wojnie wciąż działała, przechodziła wiele przemian, trafiając między innymi pod sidła francuskiej firmy Alcatel.

O jakości tego sprzętu niech świadczy fakt, że wciąż działa i ma się – jak na swój wiek – świetnie!

Otagowane , ,

Dźwięki dalekiego świata

Tymczasem odpaliłem jedną z moich ukochanych płyt z muzyką z programu „Sonda”. Spojrzałem na okładkę i zobaczyłem autograf. Taki trochę nieporadny, ale dla mnie bardzo ważny. To podpis Mikołaja Hertla. Na przełomie lat 80. i 90. jego kompozycje królowały jako ilustracja wielu programów tv i audycji radiowych. Pisał też przeboje dla gwiazd naszej sceny, m.in. Anny Jantar i Zdzisławy Sośnickiej. Przed laty miałem okazję z nim porozmawiać i Pan Mikołaj okazał się przemiłym człowiekiem i opowiedział wiele ciekawych rzeczy. Poniżej niektóre fragmenty naszej rozmowy.

Zanim został pan rozchwytywanym autorem elektronicznych ilustracji do wielu programów telewizyjnych i animacji, pisał pan piosenki dla gwiazd naszej sceny, a wcześniej próbował kariery pianisty. Skąd takie zmiany w karierze?

Gdy kończyłem Wyższą Szkołę Muzyczną w dziedzinie fortepianu, miałem nadzieję na karierę pianistyczną. Na dyplom zagrałem III koncert Rachmaninowa, co było dużym wydarzeniem. Później wyjechałem na konkurs pianistyczny do Vercelli we Włoszech. Znalazłem się nawet w finałowej dwunastce, ale nie dostałem nagrody. Wtedy moja pianistyczna kariera ugrzęzła. Ludzie bez nagród w zasadzie tracą katapultę do kariery. Pozostaje akompaniowanie, a ja nie chciałem z tym wiązać swojej przyszłości. Poza tym po 28. roku życia – to graniczny wiek dla uczestników wielu konkursów – było już za późno na karierę. Zainteresowałem się więc piosenką, bo miałem skłonności do improwizowania. Więc pewnego dnia po prostu zacząłem dzwonić do artystów i proponować im moje kompozycje – dzisiaj pewnie coś takiego nie byłoby możliwe. Dzwoniłem do Jerzego Połomskiego, Alicji Majewskiej czy Zdzisławy Sośnickiej, jechałem do nich i grałem pomysł na pianinie. Albo się podobał i był brany, albo nie. Czasami proponowałem też autora tekstu. Pierwszą taką kompozycją był chyba „Sen, który się spełnia” dla duetu Majewska – Połomski. Dobrze się współpracowało, bo nagranie realizował mój kolega z łódzkiego liceum Włodzimierz Korcz.

A kiedy pojawiły się klawisze?

Zacząłem z nich korzystać trochę z pragmatyzmu. Mogłem na nich sam robić akompaniamenty, nie musiałem jeździć do Łodzi czy Katowic, by tam współpracować z muzykami. Wbrew pozorom mam charakter dość konfliktowy i doprowadzałem do scysji z muzykami czy dyrygentami. A tak, pracując samemu w domu, miałem święty spokój. Szybko doszło do sytuacji zaskakującej. Tak naprawdę na instrumentach klawiszowych wykonałem bardzo mało podkładów piosenkowych, a wszedłem w muzykę instrumentalną. Syntezatory pchnęły mnie w kierunku wielościeżkowego nagrania instrumentalnego. Pochłonęła mnie autonomia tych brzmień, odejście od służebnej roli podkładu. A ponieważ zacząłem mieć na tym polu sukcesy, to na kilka lat wsiąkłem w instrumentalizm. Ale wszystko się kończy.

Na początku XXI wieku zaczął pan odchodzić od elektroniki.

Wynikało to z różnych powodów. Jednym był pewien marazm, który zapanował w instrumentarium elektronicznym. Oczywiście znajdzie się wielu, którzy się ze mną nie zgodzą, ale mam wrażenie, że z czasem na rynek zaczęły wchodzić instrumenty coraz gorsze. Były coraz doskonalsze, jeśli chodzi o funkcjonalność, do wszystkiego: kompozycji i na koncert. Coś się w drodze rozwoju jednak zgubiło. Zamiast fenomenalnych brzmień zaczęła rządzić zasada wygody i funkcjonalności. To mnie zniechęciło. Podobnie jak wymiar wirtualny tych instrumentów. Nie wszedłem już w tę rewolucję.

Na wydanej właśnie płycie „Dźwięki dalekiego świata” znalazła się m.in. kompozycja „Żaglowce w deszczu”, jedno z pana pierwszych elektronicznych dokonań.

To część muzyki napisanej do pokazu mody, a właściwie filmu dokumentującego ten pokaz, „Wybrzeże”. Pokaz Telimeny czy Mody Polskiej odbył się w połowie lat 80. w Gdańsku na cumujących tam wtedy żaglowcach. Motyw, tak jak wiele innych z tej płyty, zagrałem na moim pierwszym znakomitym instrumencie, syntezatorze Roland Juno 106, który kupiłem w Monachium.

Dochodzimy tu do ciekawego epizodu uzdrowiskowego w pana karierze.

Na przełomie lat 70. i 80. dla muzyków były w zasadzie dwie drogi zarabiania na życie. Albo granie na statkach amerykańskich czy też pływających do Skandynawii. Albo granie w „badach”, czyli niemieckich uzdrowiskach. Tam jeździli muzycy, którzy mieli preferencje wynikające z muzyki klasycznej. Grano tam bowiem, oprócz muzyki rozrywkowej, właśnie klasykę. Na statkach preferowano z kolei jazzmanów i muzykę rozrywkową. Ja skończyłem wyższą szkołę muzyczną w klasie fortepianu, więc naturalny był kierunek niemiecki. Zresztą bujanie też miało swoje znaczenie. Koledzy opowiadali, że pierwszy wyjazd spędzali przy burcie, a ja źle znosiłem takie historie. Na pierwszy roczny kontrakt ściągnęli mnie znajomi. To było dość wyczerpujące, bo czasami trzeba było grać nawet trzy razy dziennie. Rano koncert, potem popołudniu, a na wieczór na przykład granie do turnieju tańca. To nie była tylko sielanka, ale za to bardzo dobrze płatna. Na początku miałem 1800 marek miesięcznego wynagrodzenia, co było u nas nawet roczną pensją.

I za te pieniądze kupił pan pierwszy klawisz?

Podczas wolnych poniedziałków w Bad Tölz wyjeżdżałem do sklepu muzycznego w Monachium. Spędzałem tam tyle godzin, że sprzedawca wzdychał, jak mnie widział i musiał często wyrzucać „herr Hertla”, żeby móc zamknąć sklep. Tam udało mi się kupić wspomnianego Rolanda Juno-106, choć wielu przyjaciół namawiało mnie na Yamahę DX7, którą używał chociażby Jean-Michel Jarre. Więc kiedy przyjechałem z tym rolandem, to wśród znajomych przeważał jęk zawodu. Ale później ten Juno-106 stał się kultowym instrumentem. Już go nie mam, ale to też ciekawa historia, bo on trafiał do mnie dwa razy. Sprzedałem go po pewnym czasie za grosze koledze. Potem ten kolega zdradził mi, że sprzedał kolejnemu koledze, i tak po kilku osobach postanowiłem go od kolejnej odkupić, oczywiście za większe pieniądze niż sprzedałem. Byłem w nim zakochany.

Na „Dźwiękach dalekiego świata” jest kilka piosenek poświęconych konkretnym osobom.

„Przylot Okęcie 80” został napisany po katastrofie lotniczej, w której zginęła Anna Jantar. Jedną z jej ostatnich piosenek była nagrana ze mną „Dlaczego nikt nie kocha nas” z tekstem Bogdana Olewicza. „Przylot Okęcie 80” to chyba jedyny przypadek, w którym mój utwór wylądował na półce, był zakaz emisji przez wiele lat. Trudno do końca zrozumieć powody. Ale był znak zapytania wokół tej katastrofy, nie chciano jej zbytnio nagłaśniać, temat był wyciszany.

To jedna z kompozycji, w których korzystał pan z sampli czy też dźwięków niewykreowanych na klawiszach.

Tak, z banku dźwięków wziąłem efekt wybuchu. W numerze słychać też głos stewardessy, która po angielsku prosi o zapięcie pasów. To jest głos mojej żony nagrany w studiu. Jest również na płycie kompozycja „Płomienie świec” zadedykowana Jerzemu Popiełuszce. Odnosi się do płomieni świec, które wierni wystawiali dookoła kościoła św. Stanisława Kostki w Warszawie, w którym kazania prowadził Popiełuszko. Znałem księdza, byłem na jego ostatnich urodzinach, grałem na fortepianie. Napisałem dla niego także kilka innych pieśni.

Wspomniał pan o wykorzystaniu pana muzyki jako ilustracji do wielu programów. Można powiedzieć, że trudno było nie usłyszeć pana muzyki w latach 80. Była m.in. w „Sondzie”, „Pieprzu i wanilii” czy „Radiu dzieciom”.

Faktycznie był taki okres, że zasięg tych kompozycji był ogromny. Także w radiu ich nie brakowało, chociażby w słynnych audycjach Jerzego Kordowicza w radiowej Trójce (niedawno do radia wróciła jego audycja „Studio El Muzyki”). Na przykład nagranie „Zagubiona w nostalgii”, jak wykazywał ZAiKS, było nadawane 300 razy w roku. To był złoty okres muzyki instrumentalnej. W pewnym momencie trend się jednak zmienił. Gdzieś pod koniec lat 90. nastąpił odwrót od muzyki elektronicznej. Weszła muzyka fortepianowa, akustyczna. I też do niej wróciłem, więc moja kariera też zatoczyła koło. Wróciłem do młodości, instrumentarium klasycznego. Piszę teraz utwory na harfę, fortepian, orkiestrę.

Jeszcze kilka słów o tej genialnej płycie wydanej przez wspaniałe GAD Records. Na albumie znalazły się perełki z lat 1976-86. Są tutaj kompozycje z wykorzystanej też w poprzedniej części niemieckiej biblioteki muzycznej Sonoton. Ale największe skarby pochodzą z polskiego rynku, w tym niepublikowane wcześniej nagrania. Jest chociażby genialny, ponad siedmiominutowy numer SBB „Na Czarno”. Poza tym kompozycje ARP Life autorstwa Andrzeja Korzyńskiego, muzyka Krzysztofa Dudy, Mikołaja Hertla czy Władysława Komendarka.

No dobra, wracam do słuchania.

Otagowane , , , , ,

Bajki mi tu dawać!

Pisząc ostatnio tekst o słuchowiskach i bajkach/baśniach na winylach, odsłuchałem kilka ze swojej kolekcji. Ileż tu jest perełek!

Z jednej strony Brzechwa, Konopnicka, Andersen i Chotomska, a z drugiej Kwiatkowska, Lipowska, Michnikowski, Kobuszewski i wielu innych znakomitych aktorów. Wszystko na 7 calowych płytach z bajkami. Niektóre są tylko czytanymi opowieściami, ale są również słuchowiska z doskonałą muzyką, tłem itp. Słowem czas na mały wernisaż, bo przecież okładki też są tu wspaniałe. Polecam zakupić kilka z nich, to są absolutne perełki. No i chodzą w dobrych cenach.

A na koniec deser. Wspaniała Pszczółka Maja, na której jest nie tylko tytułowy klasyk Zbigniewa Wodeckiego, ale też wspaniała „Piosenka Gucia” w wykonaniu Jana Kociniaka.

Otagowane , , , , , , ,

Unitra-Węgier, dwa bratanki

Trochę tu już o szpulowcach było, bo mam kilka perełek w swoich zbiorach.

Czas na kolejny. Oto ZK 140,czyli czterościeżkowy magnetofon szpulowy produkowany przez Unitrę na licencji Grundiga.

Na pewno szybko wpadły wam w oczy węgierskie napisy. No tak, to model produkowany na tamten rynek. Magnetofon z płynną regulacją tonów wysokich, licznikiem taśmy, no i możliwością nagrywania.

Ten ważący 8 kg sprzęt z polistyrenu produkowano od przełomu lat 60. i 70. Można było na nim przewijać taśmę w obie strony, ale co ważniejsze: ma rączkę do przenoszenia. Taki podręczny no.

Model z czasem się zmieniał, ten jest z pierwszej serii. Dalej sprawny!

Otagowane , , , ,
Zaprojektuj witrynę taką jak ta za pomocą WordPress.com
Rozpocznij