Jest kilka gier komputerowych, które pamiętam do dziś. Wśród nich produkcje Laboratorium Komputerowego Avalon. Na przykład ta.

Przygody Agenta J-23. Kierując Hansem Klossem gracz chodzi po bunkrze, Wilczym Szańcu. Super przygodówka zręcznościowa, w trakcie której można było pić kawę, żeby ugasić pragnienie bohatera. Jak widać na kasecie twórcy użyli rysunkowego wizerunku postaci znanej z serialu z lat 50., czyli Klossa o twarzy Mikulskiego Gra powstała w 1992 roku i wtedy prawo autorskie na to pozwalało. Na użycie tematu muzycznego również.

Autorem gry jest Dariusz Żołna, który tworzył ją przez pół roku. Potem stworzył jeszcze m.in grę Spy Master. Jego Hans Kloss został dobrze przyjęty przez graczy, wśród nich przeze mnie. Ja używałem wersji na mojego Atari 65xe, ale była też na Commodore.

Sama firma LK Avalon była dla mnie – i pewnie nie tylko dla mnie – synonimem dobrych polskich gier. Pisząc reportaż o popkulturze lat 90. „Sex, disco i kasety video. Polska lat 90.” opowiadam o LK Avalon wspomnieniami Tomasza Pazdana, jednego ze współzałożycieli firmy. Oto fragment tej ciekawej opowieści:
– W 1989 roku po maturze w technikum elektronicznym z kolegą założyliśmy LK Avalon. Chcieliśmy spróbować czegoś nowego, ale obiektywnie patrząc, było to wtedy czyste szaleństwo. Bez planu, bez doświadczenia, bez pieniędzy. Obracaliśmy się w kręgu bardzo, bardzo zdolnych informatycznie ludzi. Nie chcę nikogo urazić, ale wtedy było to, moim zdaniem, najsilniejsze środowisko programistów atari w Polsce. Spróbowaliśmy.
Spróbowali i zaczęli wydawać gry – niektóre z nich przez fanów dziś uznawane są za kultowe. Na przykład Robbo. Z grubsza można ją nazwać rozwiniętą wersją popularnego Bouldera Dasha. Kierowało się w niej robotem, przesuwając bloki w celu oczyszczania przejścia i zbierania śrubek. Ukazała się w 1989 roku. Pierwsze wersje były na Atari i Commodore na kasetach. Grę zaprojektował współzałożyciel Laboratorium Komputerowego Avalon Janusz Pelc. W Polsce zyskała popularność po tym, jak na falach radiowych Rozgłośnia Harcerska puściła jej demo. Gra ukazała się też za granicą jako Adventures of Robbo.
– Do dziś pamiętam setki listów, jakie dostaliśmy od graczy, którzy byli zachwyceni Robbo. Mam do tej gry duży sentyment. Tak jak do Schizm. Te dwie produkcje to jakby klamry spinające okres gier w LK Avalon. Schizm wspominam z racji rozmachu. To był zdecydowanie nasz największy projekt. Pracowały przy nim dziesiątki osób: programiści, graficy, muzycy, filmowcy, aktorzy. Dla nas to było ogromne wyzwanie. Gra pochłonęła mnóstwo pracy, finansów i zdrowia. Bardzo duże ryzyko, dziś cieszę się, że je wtedy podjęliśmy – wspomina Pazdan.
Osadzona w niedalekiej przyszłości przygodówka Schizm powstawała w latach 1998–2001. Zachwycała przede wszystkim grafiką. W okresie między Robbo i Schizm LK Avalon wydało kilka innych pamiętnych gier, Hans Kloss, A.D. 2044, Misję i Freda.
W 1989 roku firma mieściła się w mieszkaniu bez telefonu. Pomagali nam kumple. Z dzisiejszego punktu widzenia można powiedzieć, że to była kompletna amatorka, ale tak wtedy działało wiele początkujących firm. Uczyliśmy się na własnych błędach. Pierwsze prawdziwe biuro to dopiero rok 1991.
Zaczęliśmy współpracować z niezależnymi zespołami developerskimi i w charakterze producentów współtworzyć kolejne tytuły. Naturalnym kolejnym krokiem było zorganizowanie zespołu wewnątrz firmy. To tam powstały nasze największe gry: A.D. 2044, Reah, Schizm – wspomina Pazdan.
Na fali popularności atari w latach 1991–1993 firma wydawała także czasopismo „Tajemnice Atari”, poświęcone wyłącznie tej marce. Poruszano w nim też problem piractwa, który zdaniem Pazdana był największą bolączką polskiego rynku gier w tamtym czasie.
– To był podstawowy problem, nie tylko nasz, ale wszystkich, którzy chcieli rozwijać branżę programistyczną. Brak ochrony prawnej oprogramowania spowodował, że Polska zapóźniła się technologicznie jeszcze bardziej. Wtedy każdy mógł na tak zwanej giełdzie komputerowej albo stoisku zwanym dumnie „studiem komputerowym” kraść nasze programy do woli. Czasem takie osoby nazywane są eufemistycznie „piratami”, ja wolę prawdziwe – „złodzieje”. Tak więc ci złodzieje bardzo szybko i skutecznie ostudzili nasz entuzjazm. Okradano nas wtedy ordynarnie w biały dzień. Oczywiście zgłaszaliśmy sprawy do prokuratury i na policję, ale bez rezultatu. Taka sytuacja trwała wiele lat.
Można powiedzieć, że wychowało się całe pokolenie Polaków nieszanujących pracy autorów oprogramowania. To przykre.































