Słuchajcie, jest szansa sobie powspominać wesoło. W najbliższych dniach zapraszam na spotkania związane z PRL i latami 90. A propos moich dwóch książek „Czas wolny w PRL” oraz „Sex, disco i kasety video. Polska lat 90.”. Będę miał zdjęcia z tamtych lat, przeróżne gadżety z moich zbiorów. Spotkania online i stacjonarnie, więc zapraszam wszystkich. Możliwe, że to ostatnie w tym roku. Super będzie jak dołączycie!
I kolejne spotkanie, w zasadzie duża impreza. W ramach „Nocy Bibliotek 2021” w Miejskiej Bibliotece Publicznej Centrum Wiedzy w Bolesławcu odbędzie się „Noc Bibliotek w klimacie PRL-u”.
Powracam do opowieści z mojej książki „Sex, disco, kasety video. Polska lat 90.„. Opowiadam tam m.in. o salonach gier, ale też miejscach, gdzie samemu można było stać się bohaterem gry. Pamiętacie takie rzeczy?
„W połowie lat 90. można było nie tylko kierować bohaterem gry, ale trochę się nim stać. Nigdy nie zapomnę wizyty w takim miejscu. Nazywało się „Mega Quest” i znajdowało się w Gdyni. Uczestnicy gry dzielili się na grupy. Wkładali specjalne kamizelki z odbiornikami pośrodku. Do tego były imitacje karabinów. Po trafieniu w odbiornik strzelający dostawał punkt na plus, a trafiony na minus. Tak strzelając, ganialiśmy się po specjalnym obiekcie z przejściami, tunelami, zakamarkami, nawet fragmentem auta. Jak uczestnicy gry. Reportaż z wizyty w podobnym miejscu ukazał się w 1997 roku w miesięczniku „Dziewczyna”: To jest po prostu odlotowe! Po prostu bomba! Czuję, jak szybko bije mi serce. Szaleję z emocji, biegam, kieruję promień lasera z karabinu. Strzał! Strzał! Kolejny trafiony. Wydaje mi się, że wszystko dzieje się naprawdę. To lepsze od gry komputerowej. Po zakończonym seansie czuję się tak, jakby ktoś zdjął ze mnie cały ciężar stresów i napięcia. Zapominam o kłótni z ojcem, o konflikcie z dziewczyną. Jestem wolny. Tak wizytę w klubie „Laser Drom” opisywał dziennikarce 18-letni Artur. Były tam też automaty z grami. Nimi z kolei zachwycał się 15-letni Michał. To jest jak narkotyk. Nie interesuje mnie piłka nożna ani dziewczyny. Tutaj jest mój prawdziwy świat. Walczyć w kosmosie to jest życie. Walka w gwiezdnym pyle dodaje mi odwagi. Jestem z natury nieśmiały, a tutaj jestem bohaterem. Przeszkadza mi tylko mój brat, który też chciałby grać, ale nie mam aż tyle pieniędzy. I tak mi się już zdarzyło, że podkradałem mamie drobne pieniądze na grę. Może kiedyś rodzice kupią mi komputer, wtedy nie odejdę od niego na krok”.
Jesień, spadają liście, deszcz, szarówa i takie tam… nie na mojej makiecie H0 w stylu z lat 80. Tam świeci słońce i nawet został otwarty ośrodek wczasowy dla pracowników kolei.
No jak widać pani Grażynka się opala. Zestaw składa się z trzech domków z makiety sprzed lat oraz moich dostawek: toalet, zmywaków i części jedzeniowej.
Do produkcji dodatków, czyli właśnie toalet, zmywaków i stolika z daszkiem do posiłków używałem odpadków po innych modelach. Różnych części. Tak się zaczęła ich produkcja:
A finalnie wyszło chyba fajnie:
Może zdziwi niektórych fakt, że tak blisko torów stoją domki. No, ale pamiętacie coś takiego jak „wczasy wagonowe?”. Domki dla kolejarzy, czyli wagony przerobione na domki, stały właśnie przy torach. Tak było na przykład w Ustce. Tak jest też u mnie na makiecie.
Zwróćcie uwagę jak super wykonane są te domki. Pewnie pochodzą z lat 80, a może nawet 70. Myślę, że toaleta mojej produkcji (ta z prawej) pasuje idealnie 🙂
Więcej o mojej retro makiecie przeczytacie w dziale „Makieta H0”.
W 1991 roku doczekaliśmy się wreszcie w Słupsku nowego budynku dworcowego. Wcześniej męczyliśmy się w zastępczym baraku, który miał służyć kilka lat, a został na kilkanaście. Na początku nowej dekady to się zmieniło. Chodziliśmy tam z przyjaciółmi bardzo często. Nie po to, żeby oglądać dworzec, podróżnych czy pociągi. Ale do salonu gier. Był trochę na uboczu. Po wejściu od razu czuć było zaduch i napięcie. W rogu w budce u pana z wąsem wymieniało się złotówki na żetony. Przy ścianach stały automaty. Do nich kolejka – patrzących zawsze było więcej niż grających. Oplute ekrany, spocone gałki i guziki od Mortal Kombat, Tekkena, Metal Slug. Niektórzy przychodzili z własną szmatką i płynem, żeby przetrzeć ekrany i przyciski. Były automaty z pistoletami, kierownicami. Niektóre miały po bokach kolorowe grafiki z bohaterami gier – to były oryginały. Odgłosy wyścigów, wystrzałów, ciosów i cięć mieczem mieszały się z okrzykami i przekleństwami grających. W tle leciały przeboje Varius Manx i Jona Secady z Radia Vigor. Na ścianach plakaty z Ferrari, Porsche. Mówiliśmy, że chodzimy „na automaty”. Niektórym grom nadawaliśmy własne uproszczone nazwy: karatecka, strzelanka, złodziej, bokser, wyścigówka. To nie było bezpieczne miejsce. Nie pomagała nawet tabliczka: „Twoje zachowanie świadczy o twojej kulturze”. Pewnego dnia właściciel salonu złapał mojego kolegę za fraki i jego czołem rozbił szybę w drzwiach. Wkurzył się, że kolega za mocno nimi szarpie. Choć już wtedy niektórzy z nas mieli swoje atari albo commodore w domu, to wciąż chodziliśmy do salonów gier. Przegrywaliśmy tam całe kieszonkowe. Uciekaliśmy z lekcji. Kolega chodził też do „salonu” w baraku pod blokiem zamiast na trening pływania. Żeby rodzice się niczego nie domyślili, zabierał ze sobą już mokre kąpielówki i ręcznik. Niestety mama go przejrzała. Basenowe akcesoria nie pachniały chlorem, tylko papierosowym dymem, który spowijał salonowych graczy. Jak wiele innych popkulturowych szaleństw, tak i gry video oraz salony gier dotarły do nas z Zachodu z opóźnieniem. Ale za to miały zdwojoną siłę rażenia.
Dlatego piszę o nich w swojej książce „Sex, disco i kasety video. Polska lat 90.” (wydawnictwo Muza).
Salony otwierano najczęściej tam, gdzie przewijało się sporo ludzi, a więc właśnie w budynkach dworcowych, na bazarach. Budy i wozy Drzymały zapraszały do gry w miejscowościach letniskowych. Przy wejściu miały namazany kolorowy napis w stylu „Salon Video” albo „Klub Gier”. Najczęściej grało się na żetony wymieniane na miejscu.
W sezonie letnim niektóre automaty były przewożone do salonów w miejscowościach nadmorskich, tam zarabiały więcej. Złoty okres salonów gier skończył się wraz ze wzrostem popularności konsol i spadkiem cen komputerów osobistych. Ich miejsca zastąpiły kafejki internetowe.
W swojej książce rozmawiam z właścicielami salonów gier, bywalcami. To właśnie w takich miejscach najczęściej padało zdanie „Daj młody, pokażę ci jak to przejść”. A Wy, pamiętacie swoje ulubione salony gier?
Kontynuując opowieści o kartach kolekcjonerskich czas na ostatni wpis. To ponownie karty skupiające się na Formule 1. Najpierw te, których bohaterem jest Mario Andretti. Mistrz wielu kategorii wyścigowych, co widać na kartach.
To karty z 1992 roku. Wyszło ich przynajmniej kilkadziesiąt. Z tyłu są opisy różnych sytuacji. Na niektórych kartach jest też syn Mario, Michael, który również się ścigał. A do tego siostrzeniec Mario, John.
I jeszcze dwa zestawy, z 1991 roku. Przedstawiają kierowców, tory i bolidy wyścigowe tamtego sezonu w F1. Choć trafił się też jeden kierowca Nascar z serii sponsorowanej przez McDonald’s.
Mistrzem został wtedy genialny Ayrton Senna.
Niestety, nie jest to kompletny zestaw. Ale cóż, może kiedyś uda się zdobyć resztę takich kart…
Kilka wpisów temu pokazałem pierwszy zestaw kart kolekcjonerskich sprzed lat, który ostatnio wpadł do mojej kolekcji. Czas na kontynuację, bo mam jeszcze sporo okazów.
Na początek kompletny zestaw kart „The Story of Grand Prix motor racing” sponsorowanych przez firmę Mobil. Zdaje się, że pochodzi z początku lat 70. Kart jest 36. Ta z numerem 1 przypomina zwycięzcę pierwszego Grand Prix Węgra Ferenca Szisza, który jechał bolidem Renault. Szisz wygrał wyścig w 1906 roku. Ostatnia karta, pokazuje Jackiego Stewarta w 1969 roku. Karty te doskonale namalował angielski artysta Roy Nockolds. Tutaj przeczytacie o nim więcej: http://www.grandprixhistory.org/nockolds.htm
Trzymając się formuły, to kolejne karty. Późniejsze.
To seria z lat 90., której bohaterem jest genialny kierowca Ayrton Senna. A autorem grafik jest Colin Carter. Niezły ancymon. Jego prace w swoich kolekcjach mają kierowcy F1, ale też na przykład George Lucas. Tutaj o nim więcej: http://www.colincarter.co.uk/
No to jeszcze kolekcja dla fanów motocykli.
Motocykle z różnych lat. Myślę, że same karty pochodzą z lat 90.
Jutro (poniedziałek) w Warszawie, a we wtorek w Helu. Zapraszam na spotkania wokół moich książek „Sex, disco i kasety video. Polska lat 90.” oraz „Czas wolny w PRL”.
W poniedziałek o godz. 19 spotkajmy się w super klubokawiarni Kicia Kocia na warszawskim Grochowie. Pogadamy o popkulturze lat 90., napijemy się kakao. Będę miał swoje książki w super cenie (do każdej wyjątkowy prezent!), a oprócz tego oryginalne gadżety sprzed lat.
A już we wtorek zapraszam wszystkich, którzy będą w Helu. Tam kolejna odsłona festiwalu „Lato z foką”. W programie spotkania autorskie, wystawa, gra terenowa itp. Wśród spotkań także ze mną 🙂
„Całość naszej tegorocznej produkcji to 275 tysięcy par nart. Z tego 130 tysięcy na krajowy rynek. Reszta na eksport” – powiedział w rozmowie z „Echem Krakowa” dyrektor zakładu w Szaflarach, największego producenta nart na polski rynek w PRL. Produkowano je dla rodzimego Polsportu. W tym samym wywiadzie z 13 grudnia 1979 roku dyrektor wspomniał o nowości, były nią biegowe narty Gorce E-561. Tak się składa, że niedawno przyjaciel podarował mi takie narty. Stały przy śmietniku. Teraz mają zaszczytne miejsce w mojej kolekcji.
Gorce E-561 są jednak zdecydowanie bardziej profesjonalne. Choć dziś, szczególnie mocowania wyglądają staroświecko.
Mają jednak fantastyczne malowanie. Na ówczesny czas nowoczesne. Były też na tyle dobrze wykonane, że konkurowały z zagranicznymi. Wspomniany dyrektor mówił o tym tak: „Narty znanych firm, te z seryjnej produkcji, nie takie robione z ogromnym pietyzmem dla narciarskich asów, są podobne do naszych. Przecież te, które sprowadzono do polskich sklepów też się rozklejały, też były reklamowane”. Chyba dość szczery pan dyrektor 🙂
W każdym razie piękne są te narty, niestety bez jednej części, gąbeczki przy mocowaniach, ale i tak są extra.
Powracam do mojej makiety w skali H0 w starym stylu. A to za sprawą takiej nowej lokalizacji.
Ten rynek powstał z bardzo różnych części. Pisałem już niżej więcej o sklepie GS, który do niego przylega. Zresztą mój GS wzorowany jest na prawdziwym sklepie, czy raczej pozostałościach po nim. Wyczaiłem go na Dolnym Śląsku. Nawet jeszcze widać skrzynki, plakaty i inne fragmenty wystroju wnętrza.
Sklep stoi na makiecie, to model z kartonu. Trochę przeze mnie udoskonalony, podobnie jak budki na rynku, tak zwane szczęki.
Jak widać zrobiłem towar na straganach, różne płotki, śmietnik, ławeczkę itp. A zaczęło się od pustego miejsca.
Trochę się napracowałem, szczególnie z dodatkami na stragany. Wszystko zrobione z różnych odpadów po modelach. No i są ludzie. W tym pan sprzedawca z przerwą na napój (ten w głębi).
Przerwę ma też pracownik GS-u, na papieroska i oranżadę.
Jest jeszcze trochę rzeczy do poprawki, ale też nie chcę przesadzić. Ma być surowo, tak jakbym budował to w latach 80. i nie miał dostępu do nowoczesnych modeli itp.
Co myślicie? A więcej o mojej makiecie znajdziecie w specjalnej zakładce „Makieta H0”. A to jeszcze nie koniec budowy!
„I tak to jest” – jak mówiła ciocia Lucylla po kilku minutach milczenia przy rosole. Dzisiaj oficjalna premiera mojej drugiej książki „Sex, disco i kasety video. Polska lat 90.”. W formie papierowej oraz ebook. Masa osób mi pomogła przy pracy nad nią. Dziękuję Im wszystkim, odezwę się do Was jeszcze osobiście. Dziękuję, że podzieliliście się swoimi historiami. Wy, których znam od lat i osoby, których na oczy do tej pory nie widziałem. Oby to się zmieniło! Dziękuję za zdjęcia, za pomoc w promocji (jak jeszcze ktoś ma jakieś możliwości, to ja chętnie , za dzielenie się materiałami. To opowieść o czasach, które sam przeżyłem, łażąc do wypożyczalni kaset video, salonów gier, sklepów z kasetami, pierwszych fastfoodów itp. O tamtym czasie opowiadają pracownicy barów (nie tylko pierwszego McDonald’sa w Polsce), pracownica warszawskiego sklepu muzycznego Digital (ma zdjęcie z Michaelem Jacksonem!), prowadzący salon gier, wydawca komiksów TM-Semic, twórcy gier z LK Avalon i California Dreams, przedstawiciel branży erotycznej (tak, oglądałem pierwsze polskie porno), prowadzący wypożyczalnie kaset video, handlarz na Jarmarku Europa, znakomity fotograf z tamtych lat (nie tylko aktów), twórcy kultowych czasopism, reporterki pierwszej telewizji satelitarnej Sky Orunia, sprzedawcy kaset, muzyk, architekt, modelka… kilkadziesiąt osób. Troszkę to przefiltrowałem przez swoje doświadczenia, no i jest. Wkrótce wymyślę spotkanie autorskie i Was wszystkich zaproszę. Zamówię wiadro wina i będziemy się nim polewać. Nie mam własnych książek na sprzedaż (pewnie będę miał jak ogarnę spotkanie autorskie), ale chętnie podpiszę Wam, jak zakupicie w swojej małej, osiedlowej księgarni. Dziękuję wszystkim, z którymi spotkałem się po drodze i dawali mi inspiracje. Czytajcie i dajcie znać jak jest. A tak wygląda okładka:
A z kolei tak wygląda moja poprzednia książka, którą też nieskromnie polecam: