Tag Archives: wakacje prl

Pogadajmy o czasie wolnym w PRL

Relaks pod namiotem, wakacje w ośrodku wczasowym, czas po lekcjach w domu kultury, autostop, zabawa na podwórku, wspólne oglądanie filmów na vhs… sposobów spędzania wolnego czasu w PRL było zaskakująco dużo. Pogadajmy o nim podczas środowego spotkania w warszawskiej klubokawiarni Kicia Kocia.

Nie tylko opowiem o tym, co znalazło się w mojej książce, ale też przyniosę gadżety związane z czasem wolnym, wakacjami przed laty.

Wpadajcie, wstęp wolny! Więcej szczegółów TUTAJ.

Reklama
Otagowane , , ,

Czas wolny w PRL cz.7: wieczorki zapoznawcze

Był kwiecień 1945 roku. Toczyły się jeszcze walki o Berlin, kiedy w Komisji Centralnej Związków Zawodowych powołano do życia wydział wczasów pracowniczych. W maju tego roku polski Rząd Tymczasowy powierzył Komisji Centralnej Związków Zawodowych organizację wypoczynku hutników, górników, nauczycieli i innych ludzi pracy na ziemiach polskich. KCZZ utworzyła w tym celu Fundusz Wczasów Pracowniczych. Początki były trudne. Setki przedwojennych obiektów turystycznych z powodu zniszczeń nie nadawało się do użytku. Wspaniałomyślny gest w stronę funduszu wykonał co prawda prezydent Krajowej Rady Narodowej Bolesław Bierut, który na potrzeby wypoczynku robotniczego przeznaczył dawną posiadłość prezydenta Ignacego Mościckiego w Spale.

To był jednak czysto pokazowy podarunek, bo rezydencja była w opłakanym stanie, do czego zresztą przyczyniły się wojska bratniej armii radzieckiej. FWP zaczął jednak przejmować budynki na swoje potrzeby.

Wyjazdy na wczasy wcale jednak nie budziły entuzjazmu wśród robotników. Przed wojną wielu z nich w ogóle nie miało wolnego i nie wiedzieli, jak z niego korzystać. Wstydzili się pokazać w towarzystwie innych grup społecznych, nie wiedzieli, jak się zachować, nie mieli funduszy na porządne ubranie, walizki i sprzęt turystyczny. W pierwszych latach po wojnie wakacyjne wyjazdy nie były dla robotników powszechną potrzebą, nie traktowano ich jako coś oczywistego. Problemem było też to, że małżonkowie nie mogli wypoczywać razem. Fundusz kierował po prostu na wczasy tylko pracowników poszczególnych zakładów. W 1949 roku tylko 2,9 tysiąca z niemal pół miliona wyjeżdżających zabrało ze sobą najbliższych7. Jeszcze w latach 60. kierowano na wczasy jedną osobę z rodziny. Wyjściem były turnusy dla matek z dziećmi, które organizował FWP. Ale tutaj pierwszeństwo też miały przodowniczki pracy. W zachęcaniu do urlopowania z FWP nie pomagały darmowe bilety kolejowe ani dotowanie wczasów. Nie wszyscy chcieli jeździć. W 1947 roku robotnicy stanowili wśród wczasowiczów korzystających z FWP tylko 31 procent8. Problemem była również baza noclegowa.

Na łamach prasy pojawiały się artykuły, w których edukowano wyjeżdżających i przybliżano im uroki wypoczynku zbiorowego. Tak w zabawny sposób „Przekrój” z 1950 roku przedstawiał typy wczasowiczek:
Hałaśliwa sąsiadka – trzyma otwarte kurki w umywalni, przesuwa meble, chrapie, nuci, zaprasza przyjaciółki.
Katastrofistka – z ponurą twarzą zaczepia i przewiduje katastrofy pogodowe, to, że ktoś się utopi itp.
Gwiazda humoru – sypie żartami z rękawa.
Miejscowa Greta Garbo – w ciemnych okularach siedzi nawet przy obiedzie, ma klipsy w uszach, pomalowane paznokcie, pali papierosa między zupą, a mięsem, nudzą ją inne kobiety.
Mama-fonograf – ma przenikliwy głos i cały czas zwraca uwagę dzieciom: nie rób tego, nie biegaj, zostaw itp.
Wczasowiczka z wymaganiami – chce pokój słoneczny, ale chłodny, duży, ale przytulny, spacer daleki, ale nie męcząc.

Najważniejszą osobą na wczasach był referent kulturalno-oświatowy, popularnie zwany kaowcem. Często to stanowisko piastowali studenci, ale też na przykład działacze związkowi, a nawet maturzyści. Zalecenia KCZZ z 1949 roku były takie, że kaowcy mieli witać wczasowiczów już na stacjach kolejowych, przystankach PKS i odprowadzać do domów wypoczynkowych. Zresztą bywało, że towarzyszyli im bagażowi, pomagający przenieść cały dobytek urlopowiczów. Do obowiązków kaowców należała nauka pieśni związkowych lub patriotycznych, organizacja przeglądów prasy (z naciskiem na informacje polityczne), pogadanek o ruchu robotniczym, zawodów i gier sportowych18. Instruktorzy kulturalno-oświatowi urządzali wieczorki literackie, konkursy czytelnicze, przedstawienia teatralne, lekcje nauki pływania, jazdy na nartach, akademie z okazji świąt państwowych.

Ja z wczasów w latach 80. ani kaowca, ani pogadanek o ruchu robotniczym już nie pamiętam. Moi rozmówcy też potwierdzają, że w latach 80. ośrodki wczasowe odchodziły od powierzania organizacji czasu wolnego w ręce kaowców. Pamiętam za to wieczorki zapoznawcze, nie tylko dla dorosłych. Dzieciaki też miały swoją imprezę na rozpoczęcie turnusu. Na stolikach królowała oranżada i paluszki. Były jakieś konkursy taneczne. To miał być zawsze wieczorek zapoznawczy, ale przecież w większości wszyscy się znali, bo jeździli do tego samego ośrodka każdego roku. – Z kawiarni, w której odbywały się zabawy taneczne, w tym wieczorek zapoznawczy, wydobywał się głos pijanych panów śpiewających „Chałupy Welcome To” Wodeckiego. Zabawy były głośne i huczne, zresztą nie tylko podczas wieczorku inaugurującego pobyt. Odbywały się w kawiarni dwa ośrodki obok, bo u nas była tylko świetlica. W kawiarni było prawie jak w peweksie.


Można było kupić pepsi, stały automaty z grami. Za to nad kawiarnią była znienawidzona przez wszystkich stołówka. Jedzenie było straszne – wspomina wczasy w jednym z zakładowych ośrodków w Chmielnie na Kaszubach Roman, który przyjeżdżał tam z rodziną w latach 80.

– W przerwach między posiłkami rozgrywaliśmy turnieje w ping-ponga. Pamiętam też konkurs rysunkowy, chyba go wygrałem. Narysowałem prom, którym płynąłem z Gdańska do stolicy Finlandii Helsinek. Z samego rana chodziliśmy na raki, a wieczorem jedliśmy je, gotując w garnku nad ogniskiem. Wydarzeniem były mecze piłkarskie między wczasowiczami z Gdańska i Gniewu. To właśnie głównie z tych miast przyjeżdżali urlopowicze, bo obok siebie były tam ośrodki zakładów z tych miast. Przed takim meczem dochodziło do tradycyjnej wymiany proporczyków. Rozgrywka toczyła się na klepisku z drewnianymi bramkami. Dookoła rodziny, podpici tatusiowe krzyczący: „Proszę nie spożywać środków dopingujących”. Tymi środkami były piwa kupowane w sklepie w Chmielnie. Mężczyźni jeździli po nie rowerami albo płynęli kajakiem. W Chmielnie znajdowała się też słynna knajpa „Józefinka” na placu Trojana, gdzie panowie chodzili na piwo. To znaczy, tak naprawdę często pili przed knajpą, bo w środku było mało miejsca. Na placu była też piekarnia i kościół, koncentrowało się więc tam całe towarzyskie miasteczkowo-wypoczynkowe życie. Wszyscy nazywali to miejsce placem Pigalle.

„Józefinka” była słynna na całą Polskę. To tutaj w 1960 roku odbyło się wesele Zbigniewa Cybulskiego i Elżbiety Chwalibóg. Jak wspominają mieszkańcy, huczna impreza trwała trzy dni. Weselnikom przygrywała orkiestra cygańska, a parze młodej wręczono żywego prosiaka. Podobno uciekł. Dziś na ścianie kamienicy, gdzie przed laty mieściła się „Józefinka”, widnieje tablica upamiętniająca to wydarzenie. W Chmielnie chodziło się też do warsztatu Neclów podglądać wyrób ceramiki. Dziś mieści się tu Muzeum Ceramiki Kaszubskiej Neclów.

PRL miał swoje specyficzne formy wypoczynku. Były na przykład wczasy językowe, turnusy dla brydżystów i szachistów. Do tego wczasy krajoznawcze na przykład szlakiem Kanałów Mazurskich i Wielkich Jezior Mazurskich. Małgorzata Szejnert w swoim reportażu „Jeśli się odnajdziemy, to cudownie” z 1979 roku opisuje turnus, w którym spotykają się dzieci z domów dziecka i chętni do adopcji rodzice. Wspólne wakacje miały umożliwić bliższy kontakt dzieci i potencjalnych rodziców i ewentualną adopcję. Kontrowersyjny temat podjął Roman Załuski, realizując w 1982 roku oparty na nim film „Jeśli się odnajdziemy” (w jednej z głównych ról wystąpił Krzysztof Kolberger).


Ewenementem, chyba na skalę światową, były wczasy wagonowe. Choć nie do końca powinno się mówić o nich w czasie przeszłym. Bo wciąż istnieją miejsca, gdzie można wybrać taką formę wypoczynku, na przykład w Darłówku. Pamiętam, że jeżdżąc na plażę do Ustki, obserwowałem wczasowiczów wylegujących się na leżakach przy wagonach stojących na bocznicy, obok stacji PKP Ustka. W wagonach spali i wokół nich spędzali większość wolnego czasu. Początkowo taki wypoczynek proponowano tylko pracownikom PKP. Dodatkowo mogli dojechać na miejsce za darmo, bo przecież nie płacili za bilety kolejowe.

Najpopularniejszą formą zorganizowanych wyjazdów wakacyjnych były w PRL-u kolonie. Podczas nich dzieci najczęściej spały w szkołach. Z sal lekcyjnych wynoszono ławki, a ustawiano w nich łóżka. Koszty kolonii w znacznej części pokrywały zakłady pracy.

Poza tym zakłady zabierały swoich pracowników i ich rodziny na wycieczki do hut, muzeów, teatrów. Dowożono ich na miejsce zakładowym autokarem. Niestety wielu wycieczkowiczom puszczały hamulce i zgodnie z hasłem „Wypij swoje pół litra w innym mieście”, upijali się już w autokarach.

Więcej o wypoczynku w PRL przeczytacie w mojej książce „Czas wolny w PRL”.

Polecam i zapraszam do dzielenia się swoimi wspomnieniami. A za tydzień kolejna, ostatnia opowieść…

Otagowane , , , , , , , , , , , ,

Biegać, skakać, latać, pływać…

To było najważniejsze miejsce na podwórku. Fakt, czasami dochodziły od niego odgłosy trzepania dywanów, ale służył przede wszystkim nam, dzieciakom. Choć z drugiej strony to najczęściej młodzież trzepała dywany. W każdym razie chodzi o trzepak, jedno z najważniejszych miejsc związanych z odpoczynkiem, czasem wolnym, podwórkiem i w ogóle życiem młodzieży w PRL-u.

Moje dzieciństwo w latach 80. to przede wszystkim trzepak na podwórku w Słupsku. Graliśmy przy nim w siatkę, spotykaliśmy się by pogadać, w zimę rzucaliśmy przez niego śnieżkami. Obok była piaskownia, murek (graliśmy na nim w kapsle), huśtawka z opon i ślizgawka. Ależ to było niebezpieczne urządzenie. Metalowa konstrukcja pochłonęła palec sąsiada.

A o kapslach pisałem więcej TUTAJ.

 

Ale nawet trzepak albo piaskownica nie były nam potrzebne. No zobaczcie jaki musiałem być szczęśliwy wtedy na kocyku przed domem na trawie 🙂 A jeszcze mogłem zaimponować dziewczynom moim Wigry 3.

Często gościłem u rodziny w Gdańsku. Na Dolnym Mieście miałem babcię Zosię, wujka, ciocię i kuzynów. Obok ich kamienicy był super warzywniak, jeszcze z takim napojem.

Ale baaardzo fajna była też zdezelowana Warszawa tuż obok, oj było przy niej zabawy!

A co robili w tym czasie dorośli? No lepiej nie pytać…

Niestety, teraz o takich sposobach na spędzenie wolnego czasu można pomarzyć. A tak wzięłoby się Alfettę Spider albo Poloneza i pojechało na piknik…

Póki co, szykujcie się, bo nadchodzi dobrooooo

Otagowane , , ,

Majówka przed laty

Tymczasem na fajnym portalu igimag.pl wspominam majówki i urlopowe wyjazdy przed laty. Polecam serdecznie! Ja wtedy bawiłem się przynajmniej tak dobrze, jak na załączonym zdjęciu.

Tekst znajdziecie TUTAJ.

Otagowane , ,

Wyjechać z Pologne

Oto pamiątka wyjątkowa, bo rodzinna. Plakietkę, którą znalazłem ostatnio w domu rodziców, używała moja ciocia-babcia z Gdańska. Zwiedziła pół świata, nie żartuję. A towarzyszył jej taki mały skarb.

Informacja z adresem/kontaktem do podróżnego mogła być przypięta do torby, ubrania, w zasadzie wszystkiego. Przydawała się na lotnisku, w autobusie, w Watykanie, Bułgarii, Paryżu. Francuska nazwa „Pologne” na niej może nieco mylić. Niekoniecznie musi chodzić o to, że ciocia akurat z nią była we Francji. Francuski to po prostu „europejski” język i to może być powód.

Z tyłu widać pieczątkę, która pokazuje skąd pochodzi ta plakietka. To Polskie Biuro Podróży Orbis. Pisaliśmy o nim wielokrotnie. Chociażby TUTAJ

Albo TUTAJ

Zdradzę Wam, że pod tym adresem, na Długiej w Gdańsku, tylko po drugiej stronie budynku mieścił się legendarny Coctail Bar. Z ciocią-babcią chodziliśmy do niego przez wejście na klatkę. Szczególnie na lody w pucharku, mmm…

Otagowane , ,

Zaprasza się na wycieczkę

Odwiedziliśmy pchli targ (choć tak naprawdę patrząc na rozmiar trudno nazwać go pchlim) na warszawskim stadionie Olimpii. Tradycyjnie znaleźliśmy tam kilka skarbów, które powiększyły naszą kolekcję. Oto dwa z nich.

zaproszenie

Prezentowaliśmy tu już kilka zaproszeń. Ręcznie wykonane na bal sylwestrowy i bardziej oficjalne.

sylwesterzapro1 zaproszenie1

Teraz zdobyliśmy pośrednią wersję. To ładnie wykonane zaproszenie z 1976 roku. Napis wykonany mazakami, znaczek też. Ten kto rysował dbał o jakość. Widać jeszcze linie pomocnicze wykonane ołówkiem.

Centralny Związek Spółdzielni Rolniczych Samopomoc Chłopska (ładny narysowany znaczek na pierwszej stronie zaproszenia) z Krośniewic (okolice Łodzi) informuje o otwarciu Wiejskiego Domu Towarowego. Zaproszenie dostał dyrektor Biura Gastronomii inżynier Wacław Owczarek.

zaproszenie1

Na pewno zabawa była przednia…

Drugi skarb to już książeczka. W zasadzie okładka mówi wszystko.

programwycieczki

To pełny plan wycieczki, z mapą, rozpiską godzinową, najciekawszymi atrakcjami po Jugosławii z 1957 roku. Na początku można poznać „warunki uczestnictwa w wycieczkach zagranicznych organizowanych przez Orbis”. Można się m.in. dowiedzieć, że przed wycieczką trzeba było wpłacić zaliczkę w wysokości 1.050 zł, i przygotować zdjęcia. Ciekawe, że do ZSRR, Czechosłowacji albo NRD wystarczyło jedno zdjęcia, ale już do Włoch 6, a do Francji 13!

programwycieczki1

Z opłat celnych były zwolnione na przykład podróżny aparat radiowy oraz napoje alkoholowe w ilości nieprzekraczającej 2 litrów. Mało cholera.

Sama wycieczka do Jugosławii miała trwać 18 dni. Przejazd odbywał się pociągiem. Pierwsze 5 dni przedstawiało się tak:

programwycieczki2

Dużo było w planie dni wolnych, ale przewidziano też m.in. wycieczkę motorówką. Zapowiadało się ciekawie…

programwycieczki3

Otagowane , , , ,

Przewodniki zwane informatorami

Francja, Hiszpania, Włochy, Kanada, Australia – z całą pewnością nie można powiedzieć, że to były najchętniej wybierane miejsca na wakacje przez mieszkańców Polski w latach 70. i 80. Za to z Bułgarią, NRD czy ZSRR było już inaczej.
W naszej kolekcji znalazły się przewodniki turystyczne po tych trzech krajach. Oto one.

zsrr1

Największy z nich to oczywiście przewodnik, zwany informatorem po ZSRR. Z tego co wiem, z mojej rodziny nikt tam na wycieczki nie jeździł, ale rodzice niektórych kolegów na podwórku często tam bywali. Głównie po to, aby zawieść albo przywieść coś na handel.

Nasz informator wydała Krajowa Agencja Wydawnicza w 1982 roku. Kosztował 50zł i na końcu znajdowała się mapa, ale tylko części europejskiej.

zsrr2

W środku historia kraju w pigułce, każdej z republik z osobna oraz, co najciekawsze, informacje praktyczne. Wykaz hoteli, polskich placówek, ceny komunikacji miejskiej, a nawet godziny pracy urzędów i sklepów. Te drugie pracowały w godzinach 9-20 bez przerw obiadowych. Natomiast urzędy i banki miały przerwę między godziną 13, a 14.

W środku tylko cztery zdjęcia ciekawych miejsc do zwiedzania. Oto część z nich:

zsrr3

Warto zwrócić uwagę na interesujące imię i nazwisko autora tego przewodnika. Światosław Spalle specjalizował się w tym regionie.

Następny jest przewodnik po NRD. Wydany w 1977 roku, kosztował 15zł.

nrd1

Przewodnik zaczynał się historią Niemieckiej Republiki Demokratycznej.

nrd3

Ponownie najciekawszy jest dział porad praktycznych. Wśród specjalności kulinarnych NRD wymienia Biersuppe, czyli zupę piwną.

Można się też dowiedzieć, że przedmioty przywożone do NRD nie mogą być tam sprzedawane albo wymieniane. Natomiast z NRD zakazany jest wywóz m.in. ubrań roboczych, taśm magnetofonowych, obuwia, bielizny i telewizorów. Więcej „porad” tutaj:

nrd4

Trzecim informatorem jest opowieść o Bułgarii. Wydany w 1976 roku, również kosztował 15 zł.

bulgaria1

Tutaj warto pokazać ryciny, który znajdują się we wszystkich przewodnikach tego cyklu. Na przykład taka:

bulgaria3

A na dokładkę pierwsza rozkładówka ze zdjęciami kurortów:

bulgaria2

Do Bułgarii wybrali się w PRLu moi rodzice i bardzo sobie ją chwalili. Ciepło, wino, relaks – można było na chwilę zapomnieć o szarym, dołującym życiu w PRLu. A my w tym czasie pod opieką dziadków mogliśmy bardziej rozrabiać.

O kolejnych przewodnikach opowiemy jak tylko pojawią się w naszej kolekcji.

Otagowane , , , , , , , , ,